Przegląd nowości

Łódzki sentyment i poznański smutek

Opublikowano: poniedziałek, 02, kwiecień 2018 06:53

Przyjazdy do Łodzi, od lat niezbyt częste, to dla mnie chwile wspomnień, refleksji i spotkań z ludźmi ładującymi – jak powiedział kiedyś klasyk – akumulatory. Tak było w Anatewce, żydowskiej knajpie nieopodal hotelu Grand, w której panuje klimat judajskiej przeszłości. Wnętrza pełne przedmiotów, malunków i zapachów rozchodzących się w podobnych przybytkach tylko w Tel Avivie lub Jaffie. Z głośników płyną dźwięki przebojów w jidysz, piosenek husyckich i dawnych melodii hebrajskich, dyskretnie, aby nie przeszkadzać w toczących się rozmowach.

Nie docierają tutaj konflikty, kontrowersje i odpryski z przywoływanej ostatnio  bolesnej przeszłości. Siedząc w gronie przyjaciół, których osobista działalność nadaje ton życiu publicznemu i wizerunkowi łódzkiej kultury rozmawiamy o fenomenie Manufaktury, unikalnej urodzie ulicy Piotrkowskiej i atrakcji poruszania się po mieście rikszami.

Zrobiło się późne popołudnie, a tu ciągle spora ilość tematów do omówienia. Długoterminowy plan operowych podróży Grand Touru, zorganizowanie jesiennego wyjazdu do australijskiego Perth, gdzie tamtejszy zespół baletowy rozpoczął właśnie przygotowania światowej premiery baletu Drakula w choreografii Krzysztofa Pastora z librettem Pawła Chynowskiego, perspektywa powstania w pobliżu Rewala łódzkiej wioski artystycznej na letnie prezentacje grupy teatralnej „Improatak” oraz dalszego rozwoju corocznego młodzieżowego obozu dziennikarskiego pod bojową nazwą „Potęga prasy”.

Prosto z Anatewki udałem się na ul. Gdańską, gdzie w nowym i pięknym obiekcie Akademii Muzycznej na tyłach jej głównej siedziby w Pałacu Poznańskiego zapowiedziano kolejny program Salonu Absolwentów w ramach Święta Uczelni 2018, którego gościem był Zbigniew Macias. Następnego dnia w tych samych ramach anonsowano koncert laureatów konkursów muzycznych, których łódzka uczelnia artystyczna dorobiła się ilość zaiste imponującą. Prezentując konkursowy poziom grają oni na akordeonach, skrzypcach, altówkach, wiolonczelach, fletach, gitarach, klarnetach, saksofonach i fortepianach, pogrupowani w kwintety, tercety, duety i wykonania solistyczne.


Ale ja o Zbigniewie Maciasie. Był wspaniałym towarzyszem pracy niemal od początku moich łódzkich poczynań. Po kilku pierwszych udanych sezonach zaprosiłem go do stałej współpracy we Wrocławiu, a po kilku latach do Opery Narodowej, jak się okazało na ponad dwadzieścia sezonów.

W międzyczasie przyjeżdżał na częste spektakle do Poznania, mając w repertuarze kilkadziesiąt czołowych ról barytonowych (Figaro, Don Giovanni, Scarpia, Sharpless, Nabucco, di Luna, Germont, Johanan, Janusz, Miecznik i wiele innych), w tym Tewie i Don Kichote z lżejszego repertuaru.

Wystąpił w kilkudziesięciu krajach, aż wreszcie w rodzinnym mieście dostrzeżony został jako interesujący kandydat na dyrektora artystycznego Teatru Muzycznego. Po wystarczająco długim okresie próbnym kieruje łódzką sceną musicalową bez ogłupiających konkursów, drogą kompetentnej, solidnej i wzbudzającej respekt pracy, w której poza kreacjami scenicznymi wykazał się sporym zmysłem reżyserskim.

Na wieczorze opowiadał ciekawie i barwnie o swej bogatej drodze teatralnej, w rozmowie z inteligentną interlokutorką Małgorzatą Nowak. W pełni formy wokalnej zaśpiewał fragmenty różnorodnego repertuaru z towarzyszeniem od lat cenionej przeze mnie pianistki Danuty Antoszewskiej. Natomiast podczas zwierzeń osobistych obłudnie twierdził, że ma dwie miłości: żeglowanie i motocykl, chociaż licznie zgromadzeni przyjaciele zapamiętali z przeszłości, że były to po prostu… kobiety!.

Czym prędzej wróciłem do Poznania, aby obejrzeć debiut Jolanty Wagner w verdiowskim Makbecie. Mamy do czynienia ze śpiewaczką, której wróżę międzynarodową karierę. Pod dyrekcją Tadeusza Kozłowskiego zaśpiewała brawurowo. Po spektaklu rozglądałem się, czy w pobliżu Gmachu pod Pegazem nie ma jakiegoś śmietnika, gdzie można by wyrzucić tę bezrozumną inscenizację w której wystąpiła, uwłaczającej godności operowego gatunku. Na szczęście wieczór ratował mistrz Kozłowski, fascynująca wokalnie i aktorsko debiutantka, większość dobrze śpiewającej obsady przede wszystkim z Mikołajem Zalasińskim (Makbet) i Rafałem Korpikiem (Banco) oraz cierpliwie znosząca to wszystko wierna poznańska publiczność. Powiało smutkiem!

                                                                                  Sławomir Pietras