Przegląd nowości

Bytomskie Heroiny

Opublikowano: poniedziałek, 26, marzec 2018 08:09

Wydawnictwo naukowe „Śląsk” przysłało mi starannie wydany egzemplarz „Rozmów o operze, ludziach i życiu” pod wspólnym tytułem Heroiny. Alan Misiewicz rozmawia z 14 postaciami związanymi emocjonalnie z Operą Śląską, z którą ja też tak się czuję, więc się ucieszyłem.

Na karb młodości autora należy złożyć łatwowierność z jaką podszedł do zeznań, wspominań, ocen i autopromocji niektórych rozmówców. W wypowiedziach tych wkradły się większe, mniejsze przypadkowe, ale i – podejrzewam – celowe przekłamania, nieścisłości i pomyłki. Przykłady? – proszę bardzo:

Już we wstępie Jacek Marczyński pisze, że „w latach pięćdziesiątych… polscy artyści pojechali z Halką do USA”. Niestety była to produkcja polonijna w Chicago, do której zaproszono z Polski tylko Bogdana Paprockiego i Marię Fołtyn.

W swych interesujących wspomnieniach Marek Brzeźniak, a za nim Regina Gowarzewska nazywają Stanisławę Marciniak wieloletnią primadonną, co niech pozostanie uroczą przesadą. Rekordy w tym względzie bije tenor Bolesław Pawlus. Twierdzi mianowicie, że zaczynał śpiewać w Operze Śląskiej gdy wojewodą był Aleksander Zawadzki, który zaproponował mu aż 5 mieszkań do wyboru. Otóż Zawadzki w tym czasie od dawna nie był już wojewodą, a poza tym nie żył!

Pawlus opowiada, że na prośbę Karola Wojtyły przemycał do Związku Radzieckiego ciężką walizkę, pełną medalików i różańców. O przyszłym papieżu opowiadał, że był punktualny (w Rzymie mówiono zgoła coś innego). Wspominając kardynała Macharskiego nazywał go poufale Frankiem, twierdząc, że był kardynałem przed Wojtyłą, a było przecież odwrotnie. Prezentując rozmowę z Kiepurą nazywając go równie poufale Jankiem, a Marię Callas „poznał gdy parasolką okładała Franco Corellego” (sic!).

Nie rozumiem dlaczego tak długo Pawlus utrzymywał w tajemnicy konszachty z księżniczką Dianą? „Po moim spektaklu w Krakowie potajemnie wręczyła mi wizytówkę z hotelem, gdzie mieszkała” inny bytomski tenor Henryk Grychnik, wśród największych nazwisk z którymi stykał się w Zurichu  wymienia Lucjana Pavarottiego: „spotkałem się z nim kilka razy przy lampce wina, wydał mi się bardzo sympatyczny i taktowny”. W takich sytuacjach nieżyjąca już  Irena Eichlerówna mawiała: „Biedni polscy mitomani”. I miała rację.


Najciekawsze wydają się rozmowy z ludźmi baletu: Henrykiem Konwińskim, Elżbietą Rymwid-Mickiewicz i Aleksandrą Kozimalą-Kliś. Dla mnie szczególnie cenne są wypowiedzi niegdysiejszej zastępczyni dyrektora Marianny Mirochy. Jestem jej wdzięczny za ciepłe wspomnienie o pięknych głosach dwóch Barbar: Krzekotowskiej i Baudy. Historia Opery Śląskiej zawdzięczać będzie szereg cennych detali wspomnień o Wiktorii Calmie, które zostały uratowane dzięki przyjaźni pani dyr. Mirochy z pierwszą śląską Halką, Toscą, Mimi i Aidą, do końca życia zamieszkującej w Rzymie. Muszę tylko sprostować twierdzenie autora tomu o tym, że Satanowski nie lubił Siessa. „To był prowincjonalny dyrygent – mówił o nim. Prawda to?”

Otóż nieprawda! Robert Satanowski w czasie swej warszawskiej dyrekcji zaprosił dyrektora Opery Śląskiej do współpracy z Teatrem Wielkim, powierzył mu kierownictwo muzyczne Opowieści Hoffmana i często powtarzał, że najlepiej przygotowani do pracy na scenie są soliści, którzy wyszli z pod ręki Napoleona Siessa.

Wśród rozmówców Alana Misiewicza do mitomanów nie należał Romuald Tesarowicz, ciężko doświadczony przez los śpiewak o karierze międzynarodowej o pięknym głosie basowym, dziś już nieobecny wśród żywych. Rozmowa z nim mimowolnie stała się rejestracją jego ludzkiego i artystycznego dramatu.

Wśród 14 rozmówców nie ma ani jednej Heroiny, co napisano największymi literami w tytule. W kilkudziesięcioletniej historii Opery Śląskiej na to miano zapracowały sobie między innymi Wiktoria Calma, Jadwiga Lachetówna, Krystyna Szczepańska, Krystyna Szostek-Radkowa, Zofia Czepielówna, Barbara Kostrzewska, Natalia Stokowacka (przede wszystkim!), Janina Rozelówna, Pola Bukietyńska, Maria Vardi-Morbitzerowa, Anna Poraj, Eugenia Gwieździńska, Krystyna Kujawińska i Ewa Karaśkiewicz.

Orszak rozmówców Alana Misiewicza zamyka unikalna pod każdym względem Beatrycze Widera, nieprzerwanie od roku 1955 goniec, telefonistka, sekretarka, kierownik widowni i długoletnia bileterka. Postać mogąca być Heroiną, chociaż nie umiała śpiewać, grać, tańczyć, a nawet stepować. Udzieliła tego wywiadu i kilka tygodni potem zmarła.

Po objęciu dyrekcji Teatru Wielkiego – Opery Narodowej przyjechałem na jakiś spektakl do Bytomia. U wejścia na widownię spotkałem stado, jakże dobrze znanych mi bileterek. Beatrycze wystąpiła odważnie przed szereg i oświadczyła: „Gdybyśmy nie wpuszczały Pana od dziecka tędy za darmo, nic by z Pana nie wyrosło!”.

Pokochałem ją za to.

                                                                                        Sławomir Pietras