Rusałka, przedostatnia opera Antonina Dvořáka, już od swojej prapremiery (1899, Praga) cieszy się ogromną popularnością i do dzisiaj stanowi jeden z filarów czeskiego repertuaru teatrów lirycznych. Wydaje się przy tym, że niezależnie od swoich wyjątkowych walorów muzycznych, dla większości odbiorców i wykonawców jest ona chyba wciąż jeszcze banalną baśnią ludową, wzruszającą i sentymentalną, zawierającą też komiczne epizody, chociaż z utrzymanym w smutnej tonacji finałem.
Niektórzy dostrzegają natomiast w tym dziele tragiczną historię wiernej i gotowej do poświęceń dziewczyny, albo stereotyp kobiety podporządkowanej i pasywnej, rozdartej wewnętrznie i cierpiącej. Jeśli się jednak weźmie pod uwagę datę powstania Rusałki, to widać wyraźnie, że nie należy ona wyłącznie do dziewiętnastowiecznej tradycji operowej, albowiem sytuuje się na pograniczu dwóch epok, z których ta druga, czyli wiek dwudziesty, przynosi ze sobą nowy język muzyczny i nowoczesne idee filozoficzne.
Nie bez znaczenia jest tutaj też różnica wieku, jaka w momencie powstania rzeczonej pozycji dzieliła prawie już sześćdziesięcioletniego Dvořáka i niespełna trzydziestoletniego librecistę Jaroslava Kvapila, co też nie pozostaje bez wpływu na wymowę omawianego arcydzieła. Okoliczności te wzięła pod uwagę niemiecka reżyserka Nicola Raab - której inscenizacja jest właśnie teraz prezentowana na scenie Opéra du Rhin w Strasburgu – próbująca wydobyć z opery Dvořáka głębsze i wykraczające poza tradycyjne schematy interpretacyjne treści. Tak ważną tutaj naturę, wodę i las, przywołują u niej wykorzystywane przez niemalże cały czas trwania przedstawienia projekcje wideo (autorstwa Martina Anderssona).
Akt drugi odsłania bardziej cywilizowaną przestrzeń domowego wnętrza, które jednak również przez tę naturę jest otoczone. Z kolei w akcie trzecim mamy do czynienia z jakąś ciemną otchłanią, bliżej niesprecyzowanym miejscem, jakby kręgiem strachu. Otóż główną ideą reżyserki jest snucie opowieści o wewnętrznej podróży tytułowej bohaterki i przekonanie nas o tym, że otaczający ją świat jest w gruncie rzeczy odzwierciedleniem tego, co się dzieje w jej wnętrzu.
W ujęciu Nicoli Raab woda staje się zatem metaforą podświadomości Rusałki, symbolem jej duchowego rozdarcia, a takie podejście pozwala inscenizatorce niejako nałożyć na treść opery jeszcze inną, równolegle prowadzoną narrację. Okazuje się bowiem, iż wodna nimfa i Książę są jednocześnie współczesną kobietą i mężczyzną, którzy przeżywają ekstremalne ludzkie doświadczenia. Reżyserka sugeruje, że młoda kobieta-Rusałka, nie tyle pragnie opuścić przywoływane w libretcie jezioro, co wyrwać się z symbolizowanego przez nie stanu psychologicznego i uciec od naznaczonej traumą przeszłości.
Przewijająca się regularnie na projekcjach wideo scena gwałtu pokazuje wyraźnie, iż ta trauma jest konsekwencją miłosnej relacji o tragicznym zakończeniu. Ponieważ pochodząca z innego świata bohaterka nie rozumie „języka” ciała mężczyzny, to tym samym nie potrafi zaspokoić jego pragnień i pożądania. Dochodzi wówczas do przemocy seksualnej, która jest wstrząsem dla kobiety, a jednocześnie doprowadza mężczyznę do rozpaczy i ostatecznie do samobójstwa. Ów mężczyzna, czyli Książę, umrze w ramionach kobiety, którą kocha, a którą niejako wbrew sobie skrzywdził. Poprzez śmierć powróci do natury i już na zawsze się w nią wtopi. Budowana w ten sposób na kanwie libretta spójna i poruszająca historia wciąga widza i nabiera niemalże metafizycznego wymiaru.
Odziane w czarno-białe stroje (Raphaela Rose) postaci poruszają się w prostej, ale funkcjonalnej, utrzymanej również w ciemnej tonacji scenografii (Julia Müer), która dzięki fascynująco prowadzonej reżyserii świetlnej (Bernd Purkrabek) oddziałuje na odbiorców zmiennymi klimatami. Słabym punktem nowej realizacji okazuje się być obsadzona w tytułowej roli - pochodząca z Afryki Południowej - sopranistka Pumeza Matshikiza, której rozczarowujący ograniczonym wolumenem, pozbawiony blasku i zdradzający wyraźne problemy techniczne głos nie jest w stanie oddać liryzmu i dwuznaczności postaci nieszczęśliwej wodnicy.
Na szczęście pozostałe partie znajdują przekonujących wykonawców, od ujmującego wrażliwie prowadzonym tenorem Amerykanina Bryna Registera w roli Księcia, poprzez wywierającego duże wrażenie mocnym i tajemniczo brzmiącym basem Koreańczyka Attilę Juna w partii Wodnika, aż do ucieleśniającej Ježibabę Patricii Bardon. W omawianej inscenizacji ciekawie jest ukazana Obca Księżniczka, kreowana przez Rebeccę Von Lipinski, która według Nicoli Raab staje się jakby lustrzanym odbiciem tytułowej protagonistki czy wręcz jej fantazmem.
Wreszcie nie sposób jeszcze nie wspomnieć o świetnie się prezentującej Agnieszce Sławińskiej, która jako Leśna Boginka przykuwa uwagę dźwięcznym, lekkim i jasnym sopranem. Stojący na czele Orkiestry Filharmonicznej Strasburga i zdradzający nieomylny instynkt dramatyczny Antony Hermus trzyma w ryzach plan wyrazowy panując sugestywnym gestem nad całym wykonaniem i atrakcyjnie eksponuje muzyczną architektonikę. I tylko niekiedy jego entuzjazm i żywiołowość wpływają na narzucanie zbyt szybkich temp, sprawiających wrażenie pośpiechu, i forsowanie przesadnej dynamiki, zmuszającej solistów do siłowego przebijania się przez rozbudowaną masę dźwięków.
Leszek Bernat