Przegląd nowości

Herosi i karły

Opublikowano: poniedziałek, 24, czerwiec 2019 07:23

Zbyt często dyrektorów polskich Oper, Filharmonii, Teatrów Muzycznych i Dramatycznych traktuje się niepoważnie, niesprawiedliwie, lekceważąco i protekcjonalnie. Oto kilka przykładów: 

 

Zarządzający Teatrem Wielkim w Łodzi Paweł Gabara ni stąd ni zowąd został pozbawiony swego stanowiska. Odwołał się do sądu i sprawę wygrał. Ale po trwającej długo awanturze przywrócenie go do pracy nie było już możliwe. Od dłuższego czasu rządzą więc związki zawodowe, a – o paradoksie – ostatnio w Łodzi pojawiły się tytuły ambitne i dobrze zrealizowane. Po co więc urządzać konkursy, skoro wybrani przez pracowników aktywiści tak dobrze sobie radzą? 

 

Przed kilkoma miesiącami – oczywiście też w drodze konkursu – wyłoniona została Kamila Lendzion, dyrektorka Teatru Muzycznego w Lublinie. Już nią nie jest. Urząd Marszałkowski nie kwapił się nawet z podaniem przyczyn. Pytany czy chodzi o finanse, czy może o zarządzanie, odpowiedział ustami rzecznika, że trochę o jedno i trochę o drugie. Od początku gołym okiem widać było, że poza urodą, lubelskim pochodzeniem i skromnym krajowym dorobkiem scenicznym Monika Lendzion nie miała żadnych widocznych kwalifikacji do kierowania teatrem. Po co więc te konkursy, po których po kilku miesiącach następują dymisje?

 

We Wrocławiu dyrekcję Opery objął Marcin Nałęcz-Niesiołowski, przed laty skonfliktowany wprawdzie z muzykami białostockimi, ale artysta utalentowany, kompetentny, dyplomowany (zarówno dyrygencko jak i wokalnie), dobrze przygotowany do dyrektorskich obowiązków. Nie wszystkim to się jednak podobało, bo wszystkim – jak mawiał wybitny, ale wredny dyrektor teatru – zazwyczaj podoba się tylko euro lub dolar. Miejscowa koteria tenorowo-mezzosopranowa od początku pracowicie ryła pod dyrektorem Marcinem. Owszem – apodyktycznym, stanowczym, konkretnym i nieprzejednanym, zaganiającym wszystkich do pracy i pracowitości, dający niemal co miesiąc nową sceniczną produkcję, sam dyrygujący często, ale za to bardzo dobrze, a nawet doskonale. Nasyłano więc kolejne kontrole, że za dużo zarabia, stosuje mobbing i nie słucha, co mówią do niego i o nim wiecznie niezadowoleni artyści.


 

Wreszcie zarząd marszałkowski postanowił z tym skończyć i Nałęcza odwołać. Ale ten się nie dał. Wsparty o gremia mające olej w głowie (również z Ministrem Kultury), a dobro Opery Wrocławskiej w sercu, kieruje więc tym pięknym teatrem nadal. Oby starczyło mu sił, cierpliwości, dobrze dobranych współpracowników, przyjaznego otoczenia i – jak dotąd – szczerego uznania publiczności.

 

Natomiast kuriozalną stała się sytuacja, w której znalazł się w Białymstoku Damian Tanajewski. Dyrektor związany z tym gmachem i tamtejszą instytucją od jej zarania, który najpierw wyprowadził z impasu finansowo-organizacyjnego Operę i Filharmonię Podlaską, a potem dał szereg interesujących i rzetelnych premier z Zemstą nietoperzaCyganerią, Upiorem w operze Turandot, dobry program dla dzieci i młodzieży oraz ciekawe cykle symfoniczne. Ale teraz sam musi stawać do konkursu, bo nie wszystkim się podoba. A może władze marszałkowskie choć raz opowiedzą się po stronie dyrektora, a nie jego adwersarzy, których należałoby może najpierw wysłuchać, ale potem pogonić…

 

Póki co pogoniono Aleksandrę Gajewską, niedawno mianowaną – również z konkursu – szefową Chorzowskiego Teatru Rozrywki. Ponoć za stwierdzenie w prywatnej rozmowie, że marszałkowscy urzędnicy nie mają poczucia humoru (!). A no nie mają w swym przewrażliwieniu, a prócz tego brak im często odporności na fantazje i nieszkodliwe rozgadanie ludzi teatru.

 

Wszelkiej randze i maści władzy chciałbym powiedzieć, że wśród ludzi zarządzających polskimi teatrami są zarówno herosi jak i karły. Ich heroizm niejednokrotnie wyrósł w sporze z decydentami. Natomiast zbyt często karłów powołuje i toleruje leniwa, niezorientowana i lekkomyślna władza, która zamiast osobiście wynajdywać i kreować odpowiednich kandydatów urządza sobie konkursy, do których przystępują głównie nieudacznicy, frustraci, spryciarze, a nawet oszołomy. Bo prawdziwi fachowcy się wyżywią i powinni być poszukiwani.

 

Niech mi wybaczą karły, z których jednak – powiem to na pocieszenie – wyrastają czasami oczekiwani herosi. To o nich zawsze należy zabiegać, wspierać i chronić ich ciężko okupowaną teatralną misję.

                                                                     Sławomir Pietras