Ile to już lat Marek Weiss dostarcza wzruszeń publiczności operowej? Jego podejście do dzieł muzycznych jest pełne szacunku, nie próbuje tanich eksperymentów formalnych, nie ubiera postaci historycznych we współczesne kostiumy i raczej stara się wejść w psychikę głównych bohaterów, a także w atmosferę odległych czasów i kultur. Taka jest też główna idea Samsona i Dalili w Teatrze Wielkim w Łodzi.
Jeśli ktoś chce zobaczyć spektakl zrobiony „po Bożemu”, bez chronicznej manii, „aby coś się działo na scenie", znajdzie to w operze Saint-Saënsa. Może miejscami wyda się mu to zbyt statyczne, kantatowe, ale z drugiej strony reżyser operuje czytelnymi i wyrazistymi symbolami, które nie wymagają nadmiernej ruchliwości. Nie wykorzystuje też uparcie projekcji wideo i w jego inscenizacji są one raczej uzupełniające i aluzyjne, a nie zastępują scenografii ani akcji scenicznej. Już pierwsza scena pokazująca lud hebrajski w charakterystyczny i niepowtarzalny sposób opłakujący swój los sprawia, że natychmiast trafiamy naszą wyobraźnią dokładnie w czas i miejsce akcji.
Chór pełniący tutaj rozmaite role, a przy tym śpiewający nie takie łatwe polifonie przygotował Maciej Salski. Kolejna scena i główną dekoracją stają się ogromne wrota świątyni,. które otwierają się dostojnie i bezszelestnie, co samo w sobie jest bodźcem dramaturgicznym najprostszym, ale i wystarczająco silnym. Inną sceną z szalenie prostą symboliką jest wejście Hebrajczyków z dłońmi umazanymi we krwi, i wprowadzenie na scenę grupy kobiet z misami, w którym mężczyźni obmywają dowody mordu.
Jakkolwiek jest to obraz przesadnie schematyczny, to w dziele operowym, gdzie głównym nośnikiem przekazu jest muzyka i słowo, wszystko spaja się w jedną, totalną całość. Opera Weissa dostarcza też innych treści, chce nam przekazać, że potężny i niepokonany Samson może ulec kobiecej ars amandi.
Reżyser zatem tak pokierował rolą Dalili, abyśmy uwierzyli, iż zna ona doskonale tajniki męskiej erotyki, że potrafi tak kusić, sama i przy pomocy kapłanek, aby doprowadzić do celu. I tutaj reżyser staje się niemal dosłownym instruktorem czegoś, co zgorszeni nazwaliby wychowaniem seksualnym. W każdym razie Samson daje się na te sztuczki nabrać jak dziecko. Bardzo mocnym atutem przedstawienia są soliści. Dominik Sutowicz poraża swym mocnym głosem, choć potrafi także zejść z gęstego forte i śpiewać delikatnie. Reżyser poddał też próbie jego technikę wokalną każąc w końcowym akcie śpiewać z rękami podniesionymi do góry.
Wiele superlatywów można wypowiedzieć pod adresem Agnieszki Makówki świetnej głosowo i aktorsko. Mocnym głosem dysponuje też Zenon Kowalski, jako przebiegły Arcykapłan, zaś Rafał Pikała w roli Starca udowadnia, że prawdziwy bas może być słyszalny i w górze i w dole skali, bez specjalnego nadymania się i napinania strun głosowych. Pochwaliłam prostą, ale robiącą wrażenie scenografię Marcela Sławińskiego i Katarzyny Sobańskiej.
Trzeba też kilka słów powiedzieć o Izadorze Weiss, odpowiedzialnej za choreografię wywodzącą się z technik tańca nowoczesnego, z dużą rolą ruchów rąk, co staje się jej charakterystycznym stylem. Tym razem Izadora Weiss zaprojektowała również kostiumy. W tej drugiej roli jej sukces był połowiczny. Doskonale spisała się ubierając Dalilę, bo suknie tej starożytnej kochanki podkreślały kobiecą urodę.
Gorzej wyszło ze strojami dla chóru. Począwszy od butów nad kostkę, po zbyt krótkie spódnice chórzystek, które odsłaniając łydki odkrywały stojące sztywno nogi, a dłuższe suknie by ukryły ten mankament. Stroje zostały zaproponowane w wąskiej skali kolorystycznej: Hebrajczycy na szaro, zaś Filistyni na czerwono. Nad wszystkim panował z wyczuciem bułgarski dyrygent coraz częściej oglądany w Łodzi – Vladimir Kiradjiev. Przedstawienie dosyć sprawnie ominęło różne mielizny, choć zaproponowano drastyczny epizod, krwawa ofiara składana z półnagiej kobiety. Dlaczego chwilę dokonania rytualnego mordu przeciągano aż tak długo? Czy chodziło o epatowanie gołym biustem?
Joanna Tumiłowicz