Przegląd nowości

To się nie mieści w jednym felietonie

Opublikowano: poniedziałek, 04, marzec 2019 07:10

Coraz częściej odpowiadam na zadawane mi z różnych stron pytania, dlaczego nie oglądam spektakli Teatru Wielkiego w Poznaniu, nie bywam na premierach i nie wypowiadam się o tym wszystkim.

 

Powodów jest kilka. Kierowałem tym Teatrem najdłużej w jego ponad stuletniej historii, więc usiłuję utrzymywać dystans i ostrożność, zarówno do moich następców jak i ich poczynań. Nie mam ochoty oglądać tamtych kilku szaleńców sprzed lat, tkwiących ciągle na swych miejscach pracy, którzy rzekomo w imieniu zespołów zniechęcili mnie do dalszego działania, a teraz siedzą cicho, bojąc się o własną skórę, lub uciekają przed wzrokiem pytających o odpowiedzialność za katastrofę wiejącą z tej sceny.

 

Przed laty moje poczynania były przedmiotem nieustannych ataków pewnej korpulentnej recenzentki, która po wyjściu za mąż zniknęła na trwale z Poznania, innej wymóżdżonej paniusi, wkrótce na szczęście przepędzonej z łam prasy, wścibskiego reportera zakochanego w muzyce bez wzajemności, oraz ponurego muzykologa z nieudanymi ambicjami dyrektorskimi, który tylko dlatego, że przedwcześnie zmarły, przestał mi dokuczać.

 

Będąc osobą przesiąkniętą operową obyczajowością a więc przesądną, nie mam odwagi zaśmiecać zacnych łamów naszego felietonu narzekaniem na to, co stało się z owocami mojej kilkunastoletniej pracy Pod Pegazem, dorobkiem wielce udanej i kompetentnej dyrekcji mojego poprzednika Mieczysława Dondajewskiego, czy tradycji i  legendy sezonów Satanowskiego, Górzyńskiego, Bierdiajewa i Latoszewskiego, że ograniczę się tylko do czasów powojennych. Obawiam się bowiem, że moje krytyczne uwagi zamiast pomóc, uznane zostaną za ataki na objawiony geniusz aktualnych wizjonerów. Jeśli tak, to niechybnie – twierdzę przesądny – wpędziliby mnie w nadmierną korpulencję, pozbawili stanu wolnego, zarazili wymóżdżeniem, chorobliwym wścibstwem lub spowodowali ponuractwo zakończone przedwczesna śmiercią, co przyniosłoby im wreszcie wieczny spokój, ale jednocześnie „niepowetowaną stratę” dla opery polskiej.

 

Wszystkim oczekującym ode mnie diagnozy upadku Teatru Wielkiego w Poznaniu sugeruję dyplomatycznie, że to się nie mieści w jednym felietonie. Wcześniej czy później analiza tego zjawiska nastąpi, ze wskazaniem odpowiedzialnych za ferment wewnętrzny, który wyniósł do władzy teatralnej nieudaczników, pod pozorem postępu i reformy niszczących operową tradycję Poznania, robiąc przy tym posunięcia niedopuszczalne i karygodne.


 

Od pewnego czasu z zainteresowaniem obserwuję działalność publicystyczną niejakiego Mirosława Twarogala, który odważnie i kompetentnie komentuje wydarzenie artystyczne w teatrach operowych Wrocławia, Bydgoszczy, Gdańska, Łodzi i Warszawy. Ponieważ w dziedzinie operowej krytyki talenty z piórem w ręku i otwartą głowa zdarzają się jeszcze rzadziej niż tenorzy z wysokim C lub reżyserzy z olejem w głowie, rekomenduję – z niewielkimi skrótami – opinie Twarogala na temat niedawnej premiery w Poznaniu:

 

„Podczas oglądania najnowszej inscenizacji opery Faust Ch. Gounoda w Operze Poznańskiej zadawałem sobie pytanie: „Czy toporność (od strony optycznej) zaproponowana w poznańskim Fauście wyznaczy nowe piękno w operze przyszłości?” … Musimy pamiętać, że wiele rewolucji artystycznych było w swoich początkach opartych na szpetocie, która z czasem stawała się pięknem, czy wręcz klasyką piękna. Z ostrożnością więc należy krytykować nowe, nawet jeżeli początkowo odbieramy je jako toporne lub brzydkie.

  

Tak więc czy poznański Faust wyznaczy nowy kierunek estetyczny w inscenizacjach operowych? Moim zdaniem, nie. Będzie to jedynie kolejny eksperyment w Operze Poznańskiej który widownia lubiąca tradycję zbojkotuje lub nieświadomie pójdzie na spektakl skuszona reklamą i wyjdzie rozczarowana… Lubię w operze piękno, zwłaszcza tradycyjnie pojmowane, oraz… nie lubię manipulowania mną w celu osiągnięcia moralizatorskiego lub politycznego efektu.

 

Moje obawy dotyczące kolejnej premiery w Operze Poznańskiej sprawdziły się. Jakoś mnie to nie zaskoczyło. Od kiedy tym ośrodkiem zarządza G. Chmura czyli osoba, która ma dwa obywatelstwa: polskie i izraelskie, to mamy tam sporo inscenizacji wytrwale podszczypujących chrześcijaństwo. Ja naprawdę nie mogę zrozumieć dlaczego w Polsce Polakowi przeszkadza polska tradycja (a tak odbieram działalność G. Chmury w Operze Poznańskiej). Co zostanie z polskości, gdy zabierzemy Polakom system wartości również religijny, który na tych terenach regulował życie społeczne przez 1000 lat oraz historię (patrz antyszlachecka, a przez to pośrednio antypolska Halka S. Moniuszki wystawiona za rządów G. Chmury)?”.

 

Ten cytat jest niestety wszystkim, co dało się pomieścić w jednym felietonie.

                                                                     

                                                                                   Sławomir Pietras