Przegląd nowości

„Poławiacze pereł” Bizeta w Opera Vlaanderen Antwerpen – Gent

Opublikowano: sobota, 19, styczeń 2019 11:12

Akcja Poławiaczy pereł Georges’a Bizeta z librettem Michela Carré i Eugène Cormona rozgrywa się w wiosce rybackiej na wybrzeżu Cejlonu, toteż nic dziwnego, że większość inscenizacji tej opery eksponuje orientalizm, egzotyczną atmosferę czy utrzymane w fantazyjnej konwencji stroje.

 

Polawiacze perel,Antwerpia 1

 

Wszakże w przypadku nowej realizacji rzeczonej pozycji, prezentowanej obecnie w Opera Vlaanderen Antwerpen – Gent, widzowie są już od samego początku zaskoczeni diametralnie odmiennym podejściem do prezentowanych w tym dziele treści oraz ich przygnębiającą wizualizacją sceniczną.

 

Polawiacze perel,Antwerpia 2

 

Otóż przygotował ją reżyserski kolektyw FC Bergman (Stef Aerts, Marie Vinck, Thomas Verstraeten, Joé Agemans), znany do tej pory głównie ze śmiałych i nowatorskich realizacji teatralnych, tym razem debiutujący w świecie sztuki operowej. Już zajmując miejsca na widowni dostrzegamy siedzącego na proscenium przed opuszczoną jeszcze kurtyną starszego człowieka, który początkowo wpatruje się w leżący przed nim na stoliku talerz, a przy pierwszych dźwiękach uwertury pada martwy na ów stolik twarzą. W tym momencie pojawiają się odziani w białe stroje pielęgniarze i wywożą jego ciało na wózku za kulisy. Podobna scena powtórzy się na zakończenie pierwszej interwencji chóru - tym razem śmierć niespodziewanie dopada wspartą na podpórce inwalidzkiej staruszkę. Bardzo szybko okazuje się, że cała akcja rozegra się w domu starców, posępnej i zasmucającej „umieralni”, poczekalni do mającej nastąpić lada moment śmierci.


Wszystko jest zresztą gotowe na przyjęcie kolejnych zwłok: oświetlone zimnymi neonami pomieszczenie, w którym przeprowadza się ostatnią toaletę zmarłych pensjonariuszy, ułożone piętrowo chłodnie do przechowywania ich ciał, krematorium. Widok snujących się bez celu, prawdopodobnie otumanionych lekami, wyposażonych w szlafroki i kapcie, ze zrezygnowaniem czekających na swoją kolej do przejścia na tamten świat ludzi sprawia wyjątkowo ponure wrażenie.

 

Polawiacze perel,Antwerpia 3

 

Jedynym elementem przypominającym o ich minionym życiu są wyświetlane na ścianie diapozytywy, przywołujące bliską im rzeczywistość z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Szefem wszystkich zamkniętych w tym przedsionku śmierci emerytów okazuje się być okryty szlafrokiem Zurga, którego odwiedza Nadir, kurtuazyjnie, a może z obowiązku również przywdziewający podomkę.

 

Polawiacze perel,Antwerpia 4

 

Nie mamy już wątpliwości, iż zamiarem wspomnianego kolektywu reżyserów jest zabranie nas na nostalgiczną podróż w czasie, podczas której dwoje przyjaciół wspomina przeżywane niegdyś wspólnie porywy miłosne. Obiektem ich miłości była ta sama niezwykłej urody kapłanka Brahmy, Leila, ujrzana niegdyś w porcie Candi. Kiedy owe żarliwe wspomnienia stają przed ich oczyma, cała scena dokonuje pełnego obrotu, odsłaniając zarazem przed nami widok potężnych, wznoszących się do góry i zastygłych w bezruchu - jak minione uczucia bohaterów - fal, u których podnóża rozciąga się urokliwa plaża (pomysłowość i zręczne wykonanie tak pomyślanej scenografii wzbudza szczery podziw).


Za każdym razem, kiedy przyjaciele snują swoje wciąż żywe wspomnienia, na owej plaży pojawiają się młode i często nieruchome sylwetki ich sobowtórów, wpatrujących się w spoczywającą w załamaniach fal piękną, niewinną i kusząco dziewczęcą Leilę. Ta ostatnia pojawia się pierwszy raz we wspomnianym przytułku-umieralni jako pomarszczona, sina na twarzy i ubrana w ekstrawagancki strój staruszka, niesiona triumfalnie na wózku inwalidzkim przez innych pensjonariuszy, przed którymi wykona swoisty recital wokaliz. Niesłychanie poruszającą jest scena, w której powoli rozbierana przez Nadira, a następnie zaskakująco pozbywająca się swej pomarszczonej powłoki Leila odsłania nagie ciało młodej dziewczyny, tak jakby w tym momencie cofnęła mijający nieubłaganie czas.

 

Polawiacze perel,Antwerpia 5

 

Nie sposób też nie poddać się poetyckiej atmosferze choreograficznych układów, ukazujących nagą parę tancerzy (Bianca Zuenelli i Jan Deboom), niezwykle wiarygodnie i przejmująco odtwarzających miłosne igraszki operowych protagonistów. Wreszcie trudno zapomnieć o scenie, w której poświęcający się dla swego przyjaciela i rezygnujący z osobistego szczęścia Zurga powoli kładzie się na noszach w kostnicy, wyruszając w ten sposób do krainy śmierci. Aby tak nakreśloną wizję opery Bizeta uczynić jeszcze bardziej wiarygodną, reżyserzy postanowili zaangażować do dwóch głównych męskich ról już nie najmłodszych artystów, czego świadectwem są między innymi ich siwe włosy. Decyzja ta wiązała się oczywiście z pewnym ryzykiem, gdyż mamy tu do czynienia z solistami, którzy szczyt formy wokalnej mają już za sobą. Na szczęście wszelkie słabości w tym zakresie rekompensują oni jednak z powodzeniem scenicznym doświadczeniem, artystycznymi osobowościami i przejmującą grą aktorską. I tak baryton Stefano Antonucci jako wielkoduszny i akceptujący swe zrujnowane życie Zurga wzrusza szczerością przekazu scenicznego, pozwalającego zapomnieć o jego problemach z nadmiernie rozchwianym wibratem czy odpowiednim panowaniem nad francuską deklamacją.


W lepszej formie wokalnej znajduje się imponujący jeszcze pięknie brzmiącym dołem skali i eleganckim frazowaniem, choć czasem z wysiłkiem atakujący wysokie dźwięki Charles Workman w roli Nadira. Na początku zniszczoną upływem czasu, a następnie ponętną i powabną Leilą jest młoda rosyjska sopranistka Elena Tsallagova, która w ostatnim czasie odnosi spore sukcesy na prestiżowych scenach Europy.

 

Polawiacze perel,Antwerpia 6

 

Jej liryczny, pięknie zabarwiony i w mistrzowskim stylu pokonujący wszelkie trudności partii głos w połączeniu z umiejętnością oddania zmiennych stanów i sprzecznych uczuć swej bohaterki składają się na intrygującą i od pierwszych momentów wzruszającą kreację. Wreszcie wspomnieć jeszcze trzeba o śpiewającym wrażliwie rolę Nurabada basie Stanislavie Vorobyovie.

 

Polawiacze perel,Antwerpia 7

Jak zawsze porywającej lekcji zbiorowej muzykalności i scenicznego zaangażowania udziela miejscowy chór, pracujący na co dzień pod kierunkiem doświadczonego Jana Schweigera. Na czele Orkiestry Symfonicznej Opera Vlaanderen stoi zaś belgijski dyrygent David Reiland, który przekonująco uwydatnia całe bogactwo melodii i wyszukanej instrumentacji Bizeta, skutecznie unikając niewskazanego w tej partyturze efekciarstwa czy patosu. Ta intrygująca i osobliwa realizacja przekonała bez reszty początkowo wyraźnie zdezorientowaną publiczność, która na koniec spektaklu zgotowała całemu zespołowi standing ovation.

                                                                           Leszek Bernat