Przegląd nowości

Bogini śpiewu Diana

Opublikowano: wtorek, 25, grudzień 2018 08:05

Przedstawienie MET - oglądane w warszawskim Multikinie - opiera się w zasadzie na jednej wykonawczyni Dianie Damrau, która porusza wszystkie zmysły widza i słuchacza. Bez niej Traviata byłaby tylko ciekawą, melodyjną operą Verdiego, choć to i tak bardzo dużo.

 

 

Traviata,MET 10

 

Historia Damy Kameliowej przełożona na scenę operową widoczna jest jeszcze przed pierwszym ruchem batuty Yannicka Nézet-Séguina, bo przed kurtyną mamy wizerunek ogromnego ulubionego kwiatu Violetty Valery. Nie wszyscy oczywiście odbierają estetyczny komunikat twórców przedstawienia i traktują historię Traviaty z pewnym pobłażaniem, jako tragedię eleganckiej kurtyzany, którą miłość wyleczyła z występku. Niech i tak będzie, zwłaszcza, że cała otoczka moralno-obyczajowa tego ckliwego melodramatu jest dziś kompletnie nieczytelna.


Największą niespodzianką jest postawa tatusia głównego amanta, który przyjeżdża do Violetty aby wybić jej z głowy romans z synem, bo to źle wpłynie na matrymonialne plany córki Germonta. Nowinką reżyserską Michaela Mayera jest dwukrotne ukazanie się na scenie dziewiczej, niemej i niewinnej piękności, o której w libretcie tylko się wspomina, ale nie włącza w skład wykonawców.

 

 

Traviata,MET 11

 

A tutaj w MET, możemy zobaczyć, jak w ślad za ojcem pojawia się ona w mieszkaniu Violetty (a fe!), a na końcu wchodzi do pokoju, w którym Traviata oddaje ducha, aby złożyć pokłon kochance swego brata. Z początku Germont jest pełen potępienia dla Violetty, ale już w następnym akcie potępia syna, że nieładnie się zachował wobec kurtyzany, choć powinien wtedy skakać z radości.

 

 

Traviata,MET 12

 

Ta pokręcona i dwuznaczna rola przypadła w udziale bardzo fetowanemu barytonowi Quinnowi Kelsey'owi, który jest w wieku swojego syna, znanego tenora Juana Diego Flóreza, po raz pierwszy na tej scenie biorącego się za „cięższą Verdiowską rolę. Oczywiście partię Alfreda udźwignął z łatwością, choć wydawało się, że głos ma lekko pęknięty, a aktorsko nie wychodzi ponad przeciętność. Z materiałów MET wynika, że tym razem mieliśmy pecha, bo w innych obsadach jako Germont figuruje nasz polski baryton Artur Ruciński i byłaby to jeszcze większa ciekawostka, kiedy ojciec jest młodszy od syna. 


Wszystkie te szczegóły wokalno-obsadowe bledną wobec osobistego czaru i maestrii sceniczno-wokalnej Diany Damrau. To jest autentyczne zwierzę operowe, które wgryza się w rolę zębami, pozwala zapomnieć, że jej młodość i uroda  już dawno weszły w stan schyłkowy.

 

 

Traviata,MET 13

 

Ona przy każdym pojawieniu się na scenie przykuwa uwagę, jest po aktorsku sztuczna w scenach salonowych i rozczulająco naturalna w obejściu osobistym. Ale przede wszystkim perfekcyjnie panuje nad swym sopranem i włącza każdą nutę w rysowanie postaci i jej emocji. Rewelacyjnym dodatkiem do transmisji satelitarnej z MET był film pokazujący próbę Diany Damrau z fortepianem i dyrygentem przedstawienia Kanadyjczykiem Yannick Nézet-Séguinem.


Wymiana uwag na temat poszczególnych fragmentów wokalnej partii Violetty między dyrygentem i solistką pokazuje zarówno publiczności jak i śledzącym tę pracę śpiewakom operowym jak wielkie znaczenie ma gruntowne przygotowanie partii wokalnej, w której każda nuta może coś podkreślać czy symbolizować, może pogłębić uczucie radości albo smutku, ułożyć się w ciąg zdarzeń dramatycznych.

 

Traviata,MET 14

 

Yannick Nézet-Séguin zarówno w tej zarejestrowanej próbie, jak też podczas całego przedstawienia udowadnia przy tym swoją niepospolitą muzykalność i kompetencje w prowadzeniu znakomitej orkiestry MET. Oczywiście dyrygent nie ingeruje w problemy czysto wokalne solistów, bo w przypadku Diany Damrau nie miałoby to najmniejszego sensu, ale rozumie co może śpiewakowi pomóc lepiej wejść muzyczną koncepcję spektaklu. Jest życzliwym przewodnikiem po partyturze, prawdziwym artystą-muzykiem, który wie po co na czele zespołu postawiła go dyrekcja opery. 

 

Traviata,MET 15

 

Na koniec jeszcze jedna uwaga - wspomnienie. Oczywiście najważniejszą w operze Traviata jest rola Violetty, ale mam w pamięci spektakl z Teatru Wielkiego w Warszawie, w którym w roli lekarza występował nasz znakomity bas Bernard Ładysz. Pod koniec swej zadziwiającej  kariery wypełniał on wymagania „normy artystycznej śpiewając tzw. ogony i występując w rolach trzecioplanowych. Tak było we wspomnianym spektaklu Traviaty. Nie zapamiętałam, kto był wówczas Violettą, ale do dziś słyszę, jak Bernard Ładysz swym tubalnym głosem śpiewa na koniec przedstawienia: Umarłaaaaa!

                                                                              Joanna Tumiłowicz