Z okazji osiemdziesiątych urodzin Rolanda Badery, 7 grudnia w Filharmonii Krakowskiej odbył się benefisowy koncert tego niemieckiego artysty, przed laty i przez lata związanego z tą instytucją muzyczną. Dyrygent niemieckich orkiestr (m.in. w Oberhausen) i chórmistrz u św. Jadwigi, czyli w berlińskiej katedrze, co swego czasu wypomniał mu Krzysztof Penderecki.
W latach osiemdziesiątych nawiązał współpracę z obydwoma krakowskimi zespołami symfonicznymi i chóralnymi: nieistniejącą już Orkiestrą i Chórem Polskiego Radia i Telewizji oraz Filharmonią Krakowską właśnie, której pierwszym dyrygentem był w latach 1991-1992. Pamiętam niezapomniane wykonanie pod jego batutą Requiem Giuseppe Verdiego z tymi pierwszymi czy krakowską premierę z filharmonikami monumentalnej VIII Symfonii „Tysiąca” Gustawa Mahlera w, co prawda, niesprzyjającym akustycznie wnętrzu kościoła świętych Piotra i Pawła.
Z zespołami filharmonicznymi nagrał też wiele nieznanych lub zapomnianych dzieł muzyki sakralnej Franza von Suppégo, Ottona Nicolaia, Maxa Brucha, Maxa Regera, oper (m.in. Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna), ale także orkiestrowych (uwertury Josepha Joachima, obydwie symfonie Kurta Weilla, dwie Borysa Latoszynśkiego), w tym polskich (Grażyny Bacewicz, uwertury Stanisława Moniuszki, koncertowe Ignacego Jana Paderewskiego, arcytrudną rytmicznie I Symfonie Henryka Mikołaja Góreckiego, uchodzącą za niewykonalną).
Przede wszystkim pozostaje niezrównanym interpretatorem wielkich form wokalnych-instrumentalnych, w Krakowie przejmując w tym względzie pałeczkę od Jerzego Katlewicza. A zatem podczas piątkowego wieczoru w Filharmonii Krakowskiej nie mogło zabraknąć utworów z tego właśnie repertuaru.
Pierwszą część wypełniła Messa di Gloria Giacomo Pucciniego, swego rodzaju juvenilium, stąd dające znać o sobie/pojawiające się w nim reminiscencje z utworów zapewne Mistrzów młodego adepta sztuki kompozytorskiej – rzucający się w uszy ustęp Glorii do słów „qui tollis peccata mundi”, ukształtowany na wzór śpiewu jeńców żydowskich z Nabuchodonozora Giuseppe Verdiego. W przeciwieństwie do mszy żałobnej tamtego, nie jest to wszakże opera w sakralnym kostiumie, lecz samodzielne dzieło oratoryjne, w którym pierwszoplanowa rola przypada w udziale chórowi. Świadczy o tym między innymi obowiązkowa fuga przy słowach „cum sancto spiritu”, pod koniec Glorii, mająca zapewne świadczyć o opanowaniu sztuki kontrapunktu, skoro dzieło stanowiło zarazem pracę dyplomową autora.
Co prawda trochę niepewnie brzmiały pierwsze skrzypce, otwierające utwór, ale później coraz pewniej kapelmistrz kreślił epicki charakter tego fresku muzycznego, zwłaszcza w rozbudowanych ogniwach Glorii i Creda. Na wieńczącym tę pierwszą słowu Amen artysta przeprowadził imponujące crescendo.
Również czysto retorycznemu i zazwyczaj dość konwencjonalnemu ujęciu Creda, dyrygent nadał żywą dramaturgię, odtwarzającą opisane w nim wypadki ewangeliczne. Surowo i dramatycznie zabrzmiał śpiew basów, przywołujący akt ukrzyżowania, by po przetrzymanej przez Baderę pauzie generalnej triumfalnie wybuchła radość całego chóru ze zmartwychwstania. Prawdopodobnie ze względu na zakaz występu kobiet w kościołach, którego ofiarą padli Rossini (z tego powodu jego Petite Messe solennelle nie mogła zostać wykonana w świątyni) oraz pośmiertnie Chopin, który zażyczył sobie odegranie podczas uroczystości żałobnych Requiem Mozarta (ostatecznie w paryskiej Madeleine śpiewaczki ukryte zostały za zasłoną) zredukowano solistów wyłącznie do głosów męskich.
Mamy zatem do czynienia z dwoma ariosi tenora, w Glorii i w Credo, ustęp Benedictus powierzony został basowi, a Agnus Dei przybiera formę duetu obydwu śpiewaków. Tessytura partii tenorowej mieści się w miarę w wolumenie głosu Łukasza Gaja, chcącego prawdopodobnie specjalizować się w muzyce Pucciniego – wcześniej z różnym skutkiem wystąpił w roli Rinuccia w Giannim Schicchim, trzecim ogniwie Tryptyku tegoż.
Szlachetnie zabrzmiał głęboki bas o ciemnym zabarwieniu Wojciecha Gierlacha. W drugiej części Jubilat zdecydował się na wybór dwóch z czterech, późnych utworów sakralnych Giuseppe Verdiego: Laudialla Vergine Mariana chór żeński a cappella oraz Te Deum, będące w ogóle ostatnią kompozycją Mistrza z Busseto.
Pisane pod koniec życia, w porównaniu z Requiem pozbawione są zewnętrznej okazałości, odznaczając się wewnętrznym skupieniem. Będąc owocem mądrej starości, tworzone były raczej dla własnej potrzeby, niż publicznego poklasku. O ile Roland Badera zachował ten charakter w Pieśni maryjnej, to w Te Deum wydobył z partytury pełen blask brzmieniowy, być może z uwagi na urodzinowe okoliczności, jako osobiste podziękowanie za twórcze życie. Momentami można było odnosić wrażenie, że to Te Deum wznoszone jest ku czci zwycięskich wojsk Radamesa, gdyby Aida nie rozgrywała się przed narodzeniem Jezusa i nastaniem chrześcijaństwa. Jubilat wyraził publicznie życzenie, by nie był to jego ostatni koncert z krakowskimi filharmonikami, do którego jak najbardziej się przyłączają się wdzięczni krakowscy melomani.
Lesław Czapliński