Przegląd nowości

Wcale nie tak „Marnie” w MET

Opublikowano: poniedziałek, 12, listopad 2018 13:11

Marnie to może nie był najlepszy thriller psychologiczny Alfreda Hitchcocka nakręcony według powieści Winstona Grahama, ale w wydaniu operowym nabrał smaku i wyrazu. Opera nadała szlachetności wymyślonej historii kryminalno-melodramatycznej (libretto: Nick Wright), bo w śpiewie można zawrzeć o wiele więcej emocji i nawet papierowy dramat staje się historią przekonującą.

 

Marnie,MET 4

 

Rzecz dzieje się w końcu lat 50. w Wielkiej Brytanii, twórcom udało się zgrabnie, prostymi środkami wizualnymi stworzyć nastrój tych czasów. Świetnie też dysponowana aktorsko i wokalnie mezzosopranistka Isabel Leonard okazała się nie tylko idealnym manekinem dla renomowanej projektantki kobiecych kreacji, ale stała się podporą dramaturgii całego spektaklu. Inscenizacja autorstwa Michaela Mayera, ze scenografią i projekcjami Juliana Croucha, troskliwie traktuje muzyczną tkankę Nica Muhly’ego. Muzyka, choć trudniejsza niż w tradycyjnych operach, pasuje do ludzkich głosów, zaś partytura orkiestrowa pełna barw nie wykorzystuje współczesnych efektów dla samego tylko efektu, lecz w sumie dosyć tradycyjnie służy operowej akcji.


Sam kompozytor, który bywał już w Polsce, w specjalnym wywiadzie udzielonym Michałowi J. Stankiewiczowi wyznaje, że najbliżej mu jest wśród amerykańskich twórców do Johna Adamsa, a od niego już tylko krok do Igora Strawińskiego. Jednakże dźwiękowo muzyka Marnie choć nie jest odkrywcza, ani specjalnie oryginalna stylistycznie, nadaje się do śpiewania solo, w duecie, kwartecie i chórze.

 

Marnie,MET 5

 

Jest nawet taki moment blisko finału, gdy podczas ceremonii żałobnej chór śpiewa a’capella prosty chorał trzymając się zasad dur-moll i tutaj, znów odwołując się do wspomnianego wywiadu, Nico Muhly jest w zgodzie z prawdą, gdy mówi, że dla niego emocjonalną i estetyczną bazą jest wczesna angielska muzyka chóralna od XV do XVII wieku. Finał opery, w którym następuje rozwiązanie intrygi i przemiana psychiczna Marnie można potraktować wręcz jako moralitet, bliski sakralnym ceremoniom rozgrzeszenia.

 

Marnie,MET 6

 

Transmisja do kin na całym świecie, m.in. dzięki sieci Multikino odbyła się 10 listopada. Prócz znakomitej Isabel Leonard usłyszeliśmy jako Marka Rutlanda, brytyjskiego barytona Christophera Maltmana. Artysta, który mało przypomina zewnętrznie swego filmowego odpowiednika Seana Connery'ego, stworzył całkiem autonomiczną rolę uczciwego i zaangażowanego uczuciowo męża krnąbrnej oszustki. W pozostałych rolach zobaczyliśmy Janis Kelly jako Panią Rutland – przedsiębiorczą i surową matkę przedsiębiorcy, zaś Denyce Graves jako matka Marnie zwracała uwagę bardzo mocnym, dudniącym altem, który świetnie nadawałby się do śpiewania spiritualsów.


Oryginalną partię kompozytor powierzył kontratenorowi (choć przecież to nie opera barokowa), a chodziło mu specjalnie o Iestyna Daviesa, dla którego już wcześniej komponował utwory wokalne. Davies wystąpił w roli Terry’ego Rutlanda, który jest tutaj tzw. psem na baby i niezłym intrygantem. Może właśnie taki nietypowy jak na mężczyznę głos był specyficznym„wabikiem” na płeć piękną. Operą dyrygował Robert Spano. 

 

Marnie,MET 7

 

Choć w tym dziele nie ma typowych arii, nie ma duetu miłosnego, wszystko rozgrywa się w recytatywach, jednak ciekawym rozwiązaniem formalnym, jest grupa czterech kobiet, które są cieniami lub też różnymi wcieleniami głównej bohaterki. Z jednej strony imitują rodzaj „greckiego chóru”, z drugiej są wizualizacją zmieniającej się nieustannie Marnie i każda ma suknię w innym kolorze. Panie te otrzymały też niebanalną muzycznie wielogłosową, zbiorową rolę do odśpiewania.

 

Marnie,MET 8

 

Największą jednak wizualną atrakcją przedstawienia są kreacje, jakie dla Marnie – Isabel zaprojektowała Arianne Phillips, nominowana swego czasu do Oscara, znana też jako współpracowniczka gwiazdy pop Madonny. Jest to aż 15 różnych sukni w stylistyce lat 50, a pomysły zostały zaczerpnięte z katalogów największych domów mody, Dior i Prada. Isabel Leonard oprócz typowych zadań wokalnych i aktorskich musiała się dobrze nagimnastykować, aby w trwającym dwie godziny przedstawieniu zaprezentować wszystkie przeznaczone dla niej, i trzeba przyznać, świetnie na niej leżące, kostiumy. Strach pomyśleć ile to wszystko kosztowało.

                                                                                        Joanna Tumiłowicz