Przegląd nowości

56. Międzynarodowy Festiwal Moniuszkowski – Kudowa-Zdrój 2018

Opublikowano: piątek, 12, październik 2018 13:39

Formuła programowa Festiwali Moniuszkowskich była szeroka już za czasów legendarnej dzisiaj Marii Fołtyn w latach 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku. Obok Moniuszki grano muzykę innych kompozytorów polskich, a także twórców operowych współczesnych Moniuszce, np. Smetany czy Verdiego („Nabucco”). Kontynuował tę tradycję w jakimś sensie następny dyrektor, Sławomir Pietras. Pamiętam wystawienie chyba po raz pierwszy w Polsce opery „Jakobin” Antonina Dworzaka przez jeden z czeskich teatrów operowych. Realizuje też w zasadzie tę linię  obecny dyrektor (od 2012 roku), znakomity dyrygent, Stanisław Rybarczyk. Była np. na jednym z festiwali „Sprzedana narzeczona” Smetany. I słusznie. Ale zbliża się dwusetna rocznica urodzin Stanisława Moniuszki (2019 rok), więc już tegoroczny Festiwal był wyjątkowy, bo grano na nim prawie wyłącznie muzykę jego patrona.

 

Kudowa 2018 1

 

Wielką zasługą Stanisława Rybarczyka jest doprowadzenie do muzycznej i muzykologicznej rekonstrukcji (przy udziale kilku współpracowników)  bardzo rzadko wystawianych, a chyba nigdy od czasu prapremier nie wykonywanych w oryginalnym kształcie, wczesnych dzieł scenicznych kompozytora. W ubiegłym roku mieliśmy śpiewogrę „Nowy Don Kichot”. Na tegorocznym Festiwalu pojawiła się komedio-opera „Karmaniol albo Francuzi lubią żartować”. Opracowania i rekonstrukcji oryginalnej partytury dokonał Maciej Prochaska, a libretta i dramaturgii Roberto Skolmowski. Festiwal Moniuszkowski jest najwłaściwszym miejscem do odkrywania na nowo takich dzieł. Tym bardziej, że „Nowy Don Kichot” pokazany został także na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej i tak też najpewniej będzie z „Karmaniolem”, o czym świadczyła obecność na Festiwalu pani dyrektor Alicji Węgorzewskiej. Nikt oczywiście nie spodziewał się odkrycia zapomnianego dzieła Moniuszki na miarę „Halki”, „Strasznego dworu” czy „Hrabiny”. A jednak muzyka nieco mnie rozczarowała. Jest wdzięczna, miejscami zapowiadająca dojrzały styl kompozytora, ale w większości dość błaha, nie pozostająca w pamięci. Muzyka „Nowego Don Kichota” wydaje się ciekawsza. Stanisław Rybarczyk dyrygował z werwą i wdziękiem, wydobywając z tej muzyki maksimum tego, co się dało. Młodzi śpiewacy sprawili się doskonale pod względem wokalnym: Sebastian Mych (Karmaniol), Agata Chodorek (Rozella), Anna Grycan (Katarzyna), Katarzyna Radoń (Markietanka) w ważniejszych rolach. Problemy były z grą sceniczną.


Ale to wina reżysera, Roberta Skolmowskiego. Wiem, że to rodzaj farsy, ale gdy wszystko rozegrane jest na krzyku, to staje się męczące i niezrozumiałe. W dodatku mocno wątpliwe wydały mi się eksperymenty językowe. Rzecz dzieje się  Piemoncie, do którego wkraczają wojska Napoleona. To, że Francuzi mówią po polsku z akcentem francuskim, rozumiem. Ale czemu Włosi mówią (a raczej głównie krzyczą) z  p r z e s a d n y m akcentem kresowym ? Chyba wileńskim, nie znam się na tym, bo jestem z Wielkopolski. Jeśli tak, to pewnie reżyser za powód uznał fakt, że dzieło Moniuszki powstało w Wilnie. Dla większości współczesnych reżyserów każdy pretekst jest dobry do udziwnienia jak się tylko da rzeczy prostych.  Francuzi to obcy, więc mówią dziwacznie. Ale my, czyli publiczność, utożsamiamy się z miejscowymi, czyli Włochami.

 

Kudowa 2018 2

 

Dlaczego więc mówią jakimś wykoślawionym polskim (domyślnie włoskim)? Było to jednak ważne wydarzenie kulturalne i chwała dyrektorowi Rybarczykowi za wskrzeszenie tego dzieła Moniuszki. Chciałbym tutaj wyrazić moje najgłębsze pragnienie i prośbę do Dyrektora. Na przyszłorocznym Festiwalu powinna zostać pokazana, choćby w wersji koncertowej, „Hrabina”. Opera nie mniej piękna od „Halki” i „Strasznego dworu”, a znacznie rzadziej wystawiana na polskich scenach. W Koncercie inauguracyjnym wzięli udział soliści Opery Wrocławskiej. Wykonane zostały fragmenty „Halki”, „Strasznego dworu” i „Hrabiny”. Gwiazdą była bez wątpienia Joanna Zawartko (Halka, Hrabina). Jej mocny, dźwięczny sopran o ładnej barwie i talent dramatyczny ujawniający się czysto wokalnymi środkami wywierały wielkie wrażenie i na długo pozostaną w pamięci. Cienki głosik Hanny Sosnowskiej, chociaż sprawny w koloraturach (Hanna, Zofia) nie miał przy koleżance szans. Zdzisław Madey  (Jontek), Jacek Jaskuła (Janusz), Tomasz Rudnicki (Stolnik, Miecznik), i Andrzej Zborowski (Dziemba) dali występ solidny, ale nic więcej. Popis dał Chór Opery Wrocławskiej zarówno we fragmentach oper jak w trzech pieśniach Stanisława Moniuszki wykonanych a capella. Na koniec pojawiła się gwiazda: Jury Horodecki z Białorusi, laureat jednego z Konkursów Moniuszkowskich. Wykonał arię Nemorina „Una furtiva lagrima” z opery „Napój miłosny” Gaetano Donizettiego, arię Leńskiego „Kuda, kuda” z „Eugeniusza Oniegina” Piotra Czajkowskiego w oryginalnych językach i arię Stefana z kurantami ze „Strasznego dworu” po białorusku.


Liryczny tenor o barwie może nie konwencjonalnie pięknej (dalekiej od słońca Italii}, ale charakterystycznej, nieco przypominającej wspaniałego Iwana Kozłowskiego, który w latach 40-tych i 50-tych XX wieku nagrał w  ZSRR po rosyjsku prawie cały repertuar tenorowy i był ulubionym śpiewakiem Stalina (generalissimus podobno wzywał go czasem w nocy na Kreml, aby mu śpiewał). Moje pierwsze kompletne nagrania „Fausta” i „Traviaty”, gdy miałem 13 czy 14 lat, były właśnie po rosyjsku (innych wtedy w Polsce nie było) z Kozłowskim, więc jego głos mam niejako wdrukowany w pamięć. Ale Horodeckiego z Kozłowskim wiąże coś jeszcze: niebywała technika. Fantastyczne legato, umiejętność cieniowania fraz na długim oddechu, nieskazitelne appoggio.

 

Kudowa 2018 3

 

Do tego wyraz emocjonalny szlachetny, nieco może zbyt słowiański w arii Nemorina, w pozostałych adekwatny, a w sumie bardzo poruszający. Dyrygował mistrz:  jeden z najświetniejszych europejskich dyrygentów – Wojciech Rajski. Brawurowo zabrzmiały fragmenty instrumentalne w wykonaniu Orkiestry Opery Wrocławskiej: Uwertura do „Halki”, Tańce góralskie i oba Mazury: z Halki” i „Strasznego dworu”. Ciekawy był występ wspaniałej Jadwigi Rappe z wyborem pieśni Stanisława Moniuszki do tekstów niemieckich, rosyjskich i białoruskich. Towarzyszyli jej baryton Michał Janicki i pianista Emilian Madey, pomysłodawca koncepcji koncertu. Koncert zatytułowany „Trzy soprany i trzej tenorzy śpiewają Moniuszkę i nie tylko” dał potrzebny oddech. Były trzy arie Moniuszkowskie, a jakże, ale poza tym: operetka, musical, pieśni neapolitańskie i piosenki filmowe. Trzy panie (Joanna Horodko, Magdalena Stefaniak, Agnieszka Sokolnicka)  śpiewały zdecydowanie lepiej, a do tego oprócz urody i wdzięku wnosiły sporo poczucia humoru. Panowie w Teatrze Wielkim w Poznaniu wykonują obecnie raczej tylko mniejsze role, lecz posłuchać było warto. Wielką radość sprawił mi Koncert Finałowy świetnej grupy Spirituals Singers Band z Wrocławia. W programie oprócz typowego dla tego zespołu repertuaru były ciekawe aranżacje kilku pieśni Stanisława Moniuszki oraz piosenek The Beatles. Było jeszcze sporo innych wydarzeń, w tym spotkań z ciekawymi ludżmi, między innym z białoruską muzykolożką Sviatleną Niemahaj, znakomicie mówiącą po polsku specjalistką od twórczości Stanisława Moniuszki. Także spotkań czysto prywatnych, ale w licznym gronie, u śpiewaka amatora (tenora), utalentowanego i zasłużonego dla Kudowy, Andrzeja Bilińskiego. Te spotkania weszły do tradycji Festiwalu, a nikt jeszcze dotychczas o nich nie napisał, więc niniejszym to czynię.

                                                                 

                                                                                            Piotr Nędzyński