Przegląd nowości

Sycylijski koniec lata

Opublikowano: poniedziałek, 24, wrzesień 2018 07:15

Pozostaję ciągle w gronie wierzących, że biblijny raj znajdował się na Sycylii. Toteż sierpniowa perspektywa obejrzenia Cyrulika sewilskiego w Teatrze Antycznym w Taorminie z widokiem na Morze Jońskie i prawie zawsze dymiąca Etnę, była kuszeniem godnym prawdziwie operowego raju.

 

Niestety po przyjeździe okazało się, że spektakl został odwołany. Przyczyn – jak to we włoskim bałaganie – nie podano, ale ceny biletów zwrócono aż trzem tysiącom zawiedzionych melomanów z całego świata. Nas – na otarcie łez – zaproszono do miejskiej sali koncertowej na recital ponoć najbardziej obiecującej pary młodych sycylijskich śpiewaków.

 

On – Federici Parisi – niespełna dwudziestoletni tenor, o pięknym głosie, ale manierach estradowych naszego niegdysiejszego Kiepury, zapewne zrobi karierę swobodnie operując wokalną dynamiką, od śmiałego forte do kunsztownego piano w całej skali.

 

Ona – Veronica Cardullo – sopran liryczny z dużą umiejętnością posługiwania się barwą głosu, łącząca talent wokalny z niepospolitą urodą i co chwile zmienianymi kreacjami. Gdyby wyszła za mąż np. za dyrektora teatru, wtedy karierę zrobiłaby na pewno, bo soprany liryczne mają o wiele trudniej niż włoskie tenory, nawet w kiepurowskim stylu.

 

Ciągle czynny wulkan Etna swe kratery usadowił nieopodal nadmorskich plaż, mając u swego boku piękne strome wzgórze, z rozpościerającą się u jego szczytu starożytną Taorminą. Między nimi znajduje się niewielki, ale luksusowy kurort Naxos, z wytwornym hotelem o tej samej nazwie, w którym zamieszkaliśmy. Brodząc codziennie w czarnym, zmielonym z lawy wulkanicznej ostrokątnym piasku i od rana mocząc swe spracowane operowe członki w krystalicznej, słonej śródziemnomorskiej wodzie rozmyślałem, dlaczego nikt wcześniej nie objaśnił, że jest to miejsce, w którym w starożytności Tezeusz porzucił Ariadnę, z czego już w naszych czasach powstało szereg dzieł operowych z Ariadną na Naxos Ryszarda Straussa na czele.

 

Zadzwoniłem w tej sprawie do mieszkającej od lat w Syrakuzach, niegdysiejszej poznańskiej gwiazdy baletowej Barbary Gołaskiej. Po burzliwej i fascynującej karierze scenicznej wyszła za mąż na Sycylii za wziętego tutejszego adwokata, przez pewien czas prowadziła własną szkołę baletową, a obecnie między Palermo a Katanią jest ambasadorem polskiego talentu, urody i elegancji oraz – poza wszystkim – symbolem braku upływu czasu i ciągle niewyczerpanej energii.


 

Barbara natychmiast wsiadła w samochód i już po godzinie witaliśmy się w Naxos, bo to tylko 60 km. od mitycznego Źródła Aretuzy. Ale tutejsze Naxos nie ma nic wspólnego z grecką wyspą o tej samej nazwie w archipelagu Cyklad na Morzu Egejskim. Moja niegdysiejsza artystka uświadomiła mi to wszystko treściwie i nader sugestywnie, nie wyjaśniając wszakże, skąd na Sycylii ta sama nazwa. Wprawdzie wyspa ta już od VIII wieku p.n.e. była kolonią grecką, stąd ślady starożytnej Hellady, pozostawione tu niemal w każdej dziedzinie życia.

 

Dobrych kilkanaście lat minęło, kiedy ostatni raz widziałem Barbarę Gołaską. Jako młoda wówczas choreografka zrealizowała w swym rodzinnym Poznaniu Mity Karola Szymanowskiego, którego muzyka ale również jej choreografia, miały swe sycylijskie źródła i fascynacje. Zaprojektowaliśmy wówczas spektakl baletowy do pieśni Vincenzo Belliniego i Fryderyka Chopina z regionalnym tematem sycylijskim, którego niestety nie zdążyliśmy zrealizować. Kości Belliniego sprowadzone przez troskliwych krajan spoczywają w katedrze św. Agaty w Katanii. Chopin pozostał na zawsze w 12-tej kwaterze paryskiego Père-Lachaise, gdzie zaraz po śmierci przez pewien czas spoczywali niedaleko od siebie, ale czy za życia się spotykali, tego nie jestem pewien.

 

Najpierw poszliśmy na spacer i podczas rozmowy okazało się, że choreografię tego niezrealizowanego projektu Barbara do dziś przechowuje w swych myślach i sercu. Z nostalgią wspominaliśmy jej lata szkolne przy ul. Gołębiej, brawurowy debiut w Gmachu pod Pegazem, gdy zatańczyła fascynujące solo w choreografii Sándora Tótha, a było to Bolero Ravela. Potem nastąpiły szalone lata włoskie, bejartowska Mudra, wzloty i upadki zarówno zawodowe jak i osobiste, ale szczęśliwie przeżyte z klasą, fantazją i happy endem.

 

Wieczorem czekała nas szczególnie wystawna kolacja w doborowym gronie Grand Touru z wyznaniami jeszcze bardziej osobistymi i tematami nieodłącznie towarzyszącymi życiu gwiazd opery i baletu. Po wypiciu należytej ilości napoju z tutejszych winnic jeszcze raz utwierdziłem się w mniemaniu, że biblijny raj był właśnie na Sycylii, a ja w końcówce tegorocznego lata spotkałem w Naxos swoją Ariadnę.

 

Nie szkodzi, że rodem z Poznania!

                                                                               Sławomir Pietras