Przegląd nowości

Patarouva

Opublikowano: poniedziałek, 30, lipiec 2018 07:15

Tak brzmi w języku fińskim tytuł opery Piotra Czajkowskiego Dama Pikowa. To najnowsza produkcja mającego ponad wiekową tradycję Festiwalu Operowego w Savonlinna, niewielkim mieście wśród lasów i jezior, ponad 300 km. na północy wschód od Helsinek i tylko 50 km. od granicy z Rosją.

 

W XV w. zbudowano tu potężny, otoczony jeziorem, do dziś stojący zamek św. Olafa, który w przeszłości bronił Finów przed agresywnymi najeźdźcami. Od roku 1912 jest miejscem zadziwiających manifestacji artystycznych, prezentujących fińskie dzieła operowe (ten język, jakże trudny i niezrozumiały dla cudzoziemców!), najwybitniejsze pozycje światowego repertuaru oraz wizyty słynnych zespołów zagranicznych.

 

Tegoroczny lipcowy repertuar poza Damą pikową, obejmuje FaustaMadama Buttefly, Otello, Turandot Toscę. Ogłoszono już repertuar przyszłoroczny: Rigoletto, I Masnadieri, Uprowadzenie z seraju, Cyrulik sewilski, Zemsta nietoperza i gościnne występy mediolańskiej La Scali.

 

Piszę o tym z nieskrywaną zazdrością. Z tak mało znaną operową przeszłością, kraj lasów, jezior, krótkiego lata, jednego tylko teatru operowego – Kansalis Opera w Helsinkach – zaledwie nieco ponad pięciomilionowej populacji, szczyci się światowej rangi festiwalem operowym na którym corocznie bywa co najmniej 40 tysięcy Finów i ponad 20 tysięcy przybyszów z  całego świata.

 

A u nas blisko czterdziestomilionowa, nie najbardziej melomańska społeczność cieszy się dwunastoma scenami operowymi i ani jednym (poza bydgoskim) festiwalem operowym na szerszą skalę. Nikomu nie chce się uruchomić w tej sprawie unikalny obiekt Opery Leśnej w Sopocie czy plener pod Krokwią w Zakopanem, nie mówiąc już o wspaniałych teatrach w Kotlinie Kłodzkiej, pałacach wielkopolskich, czy wręcz proszących się o zaadaptowanie wielkich halach w Łodzi, Katowicach, Krakowie i Wrocławiu.

 

W lepiej dotowanych teatrach operowych pieniądze trwonione są na przedsięwzięcia bezsensowne. W gorzej zaopatrzonych ledwie wiąże się koniec z końcem, co zaczyna już widać patrząc na scenę. Wszędzie ludzie źle zarabiają, bez końca naiwnie agitowani potrzebą poświęceń i wyrzeczeń dla sztuki. Najgorzej wychodzą na tym śpiewacy wszystkich pokoleń. Starych się nie szanuje i wypycha na głodowe emerytury, młodych zastępuje nie zawsze lepszymi przybyszami z zagranicy, a dla debiutującej młodzieży nie ma pieniędzy na etaty, promocje i tworzenie rynku pracy poprzez koncerty, nagrania, programy telewizyjne i festiwale.


Wracajmy do Patarouva, czyli Damy pikowej na festiwalu w Savonlinna. Przy pulpicie dyrygenckim stanął Alexander Vedernikov z moskiewskiego Bolszoj, a przy pulpicie reżyserskim – Jere Erkkilä, wybitny i na szczęście pozbawiony chorych ambicji inscenizacyjnych autor całokształtu scenicznego przedstawienia.

 

Wspaniałą Lisą była Irina Churilowa, księciem Jeleckim – Konstantin Shushakow, obdarzony idealnym głosem do tej partii, przywodzącym wspomnienie śpiewu Dymitra Chworostowskiego, niedawno przedwcześnie zmarłego rosyjskiego barytona. Niestety młodzieńcza uroda Shushakowa (coś w rodzaju Cherubina) stała w opozycji do warunków scenicznych, jakie kojarzymy z zakochanym w Lisie rosyjskim kniaziu. Hermana wspaniale zaśpiewał i zagrał wybitny ukraiński tenor dramatyczny Misza Didyk, często słuchany i oglądany w Neapolu, Monachium, Wiedniu, Zurychu, Amsterdamie i Monte Carlo.

 

Tytułową Patarouve wykonała Elena Zaręba, pięknie brzmiący mezzosopran, ale dla mnie zbyt młoda i zbyt urodziwa jak na starą hrabinę. Zastanawia mnie zbieżność jej nazwiska z Czesławem Zarębą, świetnym ongiś polskim barytonem, urodzonym w Ustrzykach (1881), zmarłym w Krakowie (1958), wychowankiem lwowskiej szkoły Walerego Wysockiego, po latach kariery, również na scenach rosyjskich, dyrektorem teatrów we Lwowie i Warszawie, profesorem śpiewu w Krakowie i mężem Anieli Szlemińskiej, zjawiskowego sopranu lirycznego, o czym mało kto pamięta, a ja raz ją słyszałem i zapamiętałem z dzieciństwa.

 

Zachęcony przez dyrekcję Grand Touru po spektaklu poszedłem za kulisy aby spytać, czy Elena Zaręba nie jest aby daleką wnuczką polskiego barytona. Niestety nie zostałem wpuszczony, co uprzejmie ale stanowczo wyjaśniono mi w języku fińskim, z czego nie zrozumiałem ani słowa.

 

Przedmiotem osobnej, odniesionej w Savonlinna satysfakcji było wspominanie tu występów Teatru Wielkiego w Łodzi w roku 1972. Zaprezentowali RigolettoWieczór baletów polskich Tragedyję, albo rzecz o Janie i Herodzie. Dyrektorzy festiwalu  opowiadali mi, że sukcesy łódzkich spektakli przyczyniły się do uratowania upadającej wtedy finansowo operowej Savonlinny.

 

Ciekawe, jak na afiszach po fińsku brzmiała nasza Tragedyja, skoro na Damę pikową mówią Patarouva.

                                                                          Sławomir Pietras