Przegląd nowości

Jak się nie ma miedzi, to się w domu siedzi

Opublikowano: poniedziałek, 04, czerwiec 2018 07:41

Przed laty dwukrotnie produkowałem Szeherezadę Mikołaja Rimskiego-Korsakowa, najpierw w Łodzi (1989), a potem w Poznaniu (2000). Oryginalną choreografię Fokina kunsztownie przekazała Liliana Kowalska, a przepiękną w malarstwie i kostiumach scenografię Leona Baksta mistrzowsko odtworzyła nieodżałowanej pamięci Xymena Zaniewska. W Łodzi rolę tytułową wspaniale tańczyła dopiero co przybyła z Petersburga ówczesna gwiazda baletowa Luiza Żymełka.

 

Czemu o tym wspominam? Bo niczego podobnego nie znalazłem na majowej premierze tego dzieła w Bytomiu. Zamiast opowieści z tysiąca i jednej nocy pokazano nam „…akcje rozgrywającą się w wyższych sferach w bogatym domu zamożnego małżeństwa… Zobeida jest żoną zazdrosnego i porywczego Szachrijara. Nieświadomych domowników nieustannie podglądają ukryte kamery monitoringu. Szachrijar po jednej z awantur opuszcza dom… Osamotniona i bezsilna Zobeida podświadomie szuka wsparcia. Znajduje je w rozmowie z jednym ze współczujących jej służących…". I tak dalej, itd. (zaczerpnięte z wyznań reżysera i choreografa Roberta Bondary, zamieszczonych w programie spektaklu).

 

Wszystko to przy znanej, jakże pięknej, orientalnej i baśniowej muzyce Rimskiego-Korsakowa, bogactwem dźwięków i emocji znacznie przewyższającej to, czego dokonała choreografia i tancerze, odtwarzający tę pseudonowoczesną historyjkę, w codziennych kostiumach i ubogiej scenografii, z obracanym biurowym fotelem pośrodku sceny.

 

W drugiej części Wieczoru zaprezentowano Medeę z muzyką Samuela Barbera. Z wyznań zamieszczonych w programie wynika, że Robert Bondara zgłębił osobowość tej antycznej bohaterki, otaczających ją postaci, tragizm jej losu oraz klimat dramatu Eurypidesa.

 

Ale to wszystko nie przekłada się na wykreowaną rzeczywistość sceniczną, zamieniającą w ruchu i aktorstwie tak cenny antyk na trywialną współczesność, pośród niemal pustej sceny, z Medeą w sukni koktajlowej i Jazonem w sportowym garniturze.

 

W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia wstrząsający spektakl Medei stworzyła Teresa Kujawa. W Poznaniu rolę tytułową tańczyła Anna Staszak, w Łodzi – Ewa Wycichowska. Obydwie artystki już tylko dzięki tej kreacji przeszły do historii polskiego baletu. Ale Kujawa oparła się na muzyce Juliusza Łuciuka, wspaniale wspierającej narrację utrzymaną w technice tańca współczesnego, niż dzieło amerykańskiego kompozytora Samuela Barbera, bardziej interesujące w wykonaniach koncertowych.


Orkiestra Opery Śląskiej w obu częściach spektaklu zaprezentowała się na ciągle zwyżkującym poziomie. Jeśli nie dziwni to w utworze współczesnym po niedawnym muzycznym sukcesie Króla Ubu Krzysztofa Pendereckiego, to zagranie trudnej orkiestrowo Szeherezady wręcz zaskoczyło, wzbudzając respekt, a miejscami podziw.

 

Przy pulpicie stanął młody dyrygent Maciej Tomasiewicz, wychowanek katowickiej Akademii Muzycznej. W swym dotychczasowym dorobku ma aż nadto liczne asystentury u różnych dyrygentów, którym już śmiało dorównuje. Wypada więc wyzwolić go na samodzielność zwłaszcza, kiedy tak dobrze poradził sobie z Szeherezadą,na której nieraz łamali sobie batuty starsi i dojrzalsi mistrzowie.

 

Z prawdziwą satysfakcją odnotowuję dobrą pracę bytomskiego zespołu baletowego pod kierownictwem Grzegorza Pajdzika, w harmonijnej – jak słyszę – współpracy z jego asystentką Aleksandrą Piotrowską-Zarębą.

 

Obie tytułowe role Wieczoru pięknie tańczyła Michalina Drozdowska, co poza tym sugeruje, że teatru ciągle nie stać na dwie równorzędne baleriny. To samo dotyczy Sebastiana Simca (jednocześnie Jazona i Służącego w Medei). Pozytywnie wspomnę również o Karolu Pluszczewiczu (Szahrijar).

 

Pierwsze rezultaty funkcjonowania Opery Śląskiej pod nowym kierownictwem zasługują  na środki finansowe umożliwiające angażowanie utalentowanych artystów, zwiększanie ilości premier, a zwłaszcza nakładów na produkcję środków inscenizacyjnych i honoraria realizatorów, aby nie udawać, że bajki z tysiąca i jednej nocy, oraz tragedie antyczne należy „uwspółcześniać” pustą sceną, skąpymi kostiumami i zredukowaną liczbą tancerzy bo rzekomo „orientalizm z dzisiejszej perspektywy nie jest już niczym egzotycznym i niezwykłym”.

 

Proszę przyjąć do wiadomości, że jest (również antyk !), jeśli ma się na to pieniądze i odpowiednich artystów. Natomiast jeśli się nie ma, pozostaje tylko zaduma nad tytułem dzisiejszego felietonu.

                                                                   Sławomir Pietras