Przegląd nowości

Interesujący „Amadeusz” i rewelacyjna „Cyganeria”

Opublikowano: poniedziałek, 05, marzec 2018 07:41

Jadąc do Elbląga nie wiedziałem, że tamtejszy teatr dysponuje aż tak bogatym i różnorodnym repertuarem. Przed kilkoma miesiącami zwróciła moją uwagę premiera Krakowiaków i Górali, reżyserowana i choreografowana przez Emila Wesołowskiego. Nie udało mi się wtedy pojechać na tę polską geograficzną, etniczną i teatralną północ. Z przyjemnością więc przyjąłem zaproszenie dyr. Mirosława Siedlera, zabrałem z sobą członków Fundacji Skolimowskiej, umówiłem się na koleżeńskie spotkanie z zespołem, a wieczorem obejrzenie słynnego spektaklu Petera Shaffera Amadeusz.

Na spotkanie przyszło niewielu tylko artystów, z których jeden, najstarszy, słuchając co miałem do powiedzenia, zapytał podejrzliwie: „ A po co właściwie przyjechaliście?” Powinienem odpowiedzieć – „Żeby pana poznać!”, ale postanowiłem być grzeczniejszy, niż ten dziwny przedstawiciel elbląskich gospodarzy. Po omówieniu spraw skolimowskich, fundacyjnych i sytuacji w ZASP- ie obejrzeliśmy niełatwe przedstawienie Amadeusza w reżyserii Pawła Szkotaka z Piotrem Boratyńskim w roli tytułowej, aktorem utalentowanym, aczkolwiek zbyt wysokim, jak na postać Mozarta, niełatwego do zagrania na scenie. Publiczność wypełniająca po brzegi widownię przyjęła wykonawców owacją na stojąco, doceniając zespół i zamysł reżysera mimo, że od premiery upłynęło pół roku, a spektakl wciąż dobrze trzyma się desek sceny.

To samo można powiedzieć o białostockiej Cyganerii, którą obejrzałem następnego dnia, odbywając fundacyjną kolędę, aby przybliżyć nasz koncept integrowania młodzieży zaspowskiej w ramach Domu Pracy Twórczej, który zamierzamy reaktywować w Skolimowie.

Obsada wręcz tryskała młodością oraz zaletami wokalnymi i aktorskimi. Dyrygował czujnie, dobrze współpracując z solistami – Grzegorz Berniak. Rafał Bartmiński śpiewał i grał poetę Rudolfa jak najlepszą kreację filmową. Iwona Sobotka stworzyła postać Mimi wzruszająco, wokalnie pozostając na poziomie nagrania płytowego. Szymon Komasa był wzorowym malarzem Marcelim, a Ewa Vesin wykreowała Musettę tak, jakby ta paryska midinetka znalazła się w Białymstoku wprost znad Sekwany.

Będąc w naszym kraju gwiazdą operową pierwszej wielkości Ewa Vesin kazała przed spektaklem ogłosić przez megafon, że jest przeziębiona, ale mimo to wystąpi, aby ratować spektakl. Dołączył do niej bas Remigiusz Łukomski w roli filozofa Collina, ponoć również niedysponowany.


Przez całe przedstawienie słuchałem z uwagą wszystkich emitowanych przez nich dźwięków zastanawiając się, jak oni śpiewają, uważając się za zupełnie zdrowych. Przewrażliwiony Łukomski w ostatniej chwili słynną arię z płaszczem pozwolił zaśpiewać Patrykowi Rymanowskiemu, stojącemu obok w roli muzyka Schaunarda.

Kto zna Cyganerię zdaje sobie sprawę z karkołomności tego przedsięwzięcia. Łukomski w milczeniu tulił do siebie swój stary mantel, a Rymanowski wzorowo śpiewał piękne, pełne żalu basowe frazy pożegnania z płaszczem i nikt się nie zorientował. Za wyjątkiem dyrygenta i Marii Sartovej, która specjalnie przyleciała z Paryża, aby wznowić białostocką Cyganerię, siedziała na widowni i nie dostała zawału tylko dlatego, że zażywała kolejno pastylki globusa, popijała nerwosolem, a po spektaklu kazała sobie podobno zaaplikować lewatywę i postawić pijawki. W tym doborowym towarzystwie Patryk Rymanowski stał się  bohaterem wieczoru.

Reżyserska koncepcja Marii Sartovej z jednej strony wysnuta została z literackiego pierwowzoru powieści Henry Murgera, a z drugiej z dogłębnej znajomości wokalno-aktorskich cech poszczególnych postaci, które poprowadziła po mistrzowsku. Wszak przez wiele lat sama stała na scenie, aby następnie objąć klasę śpiewu w paryskim Konserwatorium.

W drugim akcie czuło się jej doskonałą umiejętność aranżowania scen zbiorowych. Nie bez znaczenia dla urody całości jest fakt, że Sartova przesiąknięta 40-letnim życiem w Paryżu, z niepospolitym talentem przełożyła jego klimat do inscenizacji tej najbardziej paryskiej opery. Nie rozumiem tylko, dlaczego w gronie realizatorów znalazł się choreograf. Wszak w żadnej operze Pucciniego nie ma jakiegokolwiek tańca.

W interesującym, pięknie wydanym programie Maria Sartova napisała: „Bohemą jest każdy człowiek, żyjący wyłącznie z uprawiania sztuki. Bycie Bohemą może skończyć się uznaniem, chorobą lub śmiercią. Koniec życia Bohemy to równocześnie pożegnanie młodości. Bohemą można być wyłącznie w Paryżu. Bohema przetrwała do dzisiaj”.

I o tym jest to urocze przedstawienie.

                                                                           Sławomir Pietras