Przegląd nowości

Nędza nas uszczęśliwia

Opublikowano: środa, 21, luty 2018 21:36

Na plakacie słynny obraz Chełmońskiego Babie lato i leżąca na polu wiejska dziewucha w prostej sukienczynie.

Nedza

Na scenie dwie „chłopki”, z których jedna w stroju mieszczki, a druga, młodsza, prawie jak Madame Pompadour. Piją kawę ze złoconych filiżanek.


Wkraczają dwaj pretendenci do ręki Kasi. Antek, bogatszy kawaler z miasta – elegant w każdym calu, ale na plecach surduta ma przyszyty wielki kwiat. Drugi, Janek, biedny chłopina w wymyślnej sukmanie z różnymi roślinnymi aplikacjami i w kapeluszu. Kasia wdzięczy się do jednego i drugiego, odsłania imponujący dekolt. Tak wygląda początek inscenizacji opery (operetki) Macieja Kamieńskiego Nędza Uszczęśliwiona. W roli reżysera po raz pierwszy artysta z zewnątrz, z warszawskiego Teatru Lalka, Jarosław Kilian. Najwyraźniej odpowiada mu ta udawana nędza, ale bardziej zależy na uwypukleniu roli króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, którego podobizna jako nagiego Apolla widnieje na plafonie Teatru Stanisławowskiego. Do Jego Wysokości odnoszą się najpierw sam Michał Kamieński, potem Podstarości – Witold Żołądkiewicz, który wkracza na scenę z moniuszkowskim zaśpiewem Dzięby z opery Halka – Jak się macie drogie dzieci? A później sławią dobroć króla pozostali wykonawcy: Kasia – Agnieszka Kozłowska, Janek – Piotr Kędziora, Anna, mama Kasi – Małgorzata Grzegorzewicz-Rodek. Ze śpiewaniem idzie im rozmaicie. Szczególnie mama Kasi ma problemy na wysokiej pozycji. Kasia nadrabia dekoltem, Janek stara się, ale głos jakby przez bibułkę, Antek – nieźle, Podstarości – także, ale cudów (mniemanych) nie ma. Całość prowadzi sprawnie i lekko Tadeusz Karolak.

O Nędzy uszczęśliwionej najczęściej się słyszy w różnych opracowaniach na temat historii polskiej opery. Pozycja jest ważna, bo pierwsza w kolejności. Teraz możemy jej wysłuchać i zobaczyć. Jarosław Kilian trochę poszalał, bo pokazał, że odrzucony kandydat Antek szybko się przeprosił z porażką i zaczyna obłapiać mamę Kasi. A więc zadowoleni powinni być wszyscy. Dobrym duchem przedstawienia jest Izabela Chełkowska-Wolczyńska, która przygotowała nastrojowe dekoracje, jakby ze starych grawiur i jeszcze dodała zwierzęta gospodarskie wycięte z tektury, do tego naprawdę haute couture kostiumy, i wreszcie rekwizyty (np. królewską zastawę stołową). Nieźle przygotowała ruch sceniczny zwany tutaj choreografią Iwona Runowska. Oryginalne zabiegi stosuje reżyser światła Piotr Niemyjski. Czasem w rytmie muzyki wyłącza lampy i wtedy mamy na scenie teatr cieni, innym razem, by postawić kropkę nad „I”, doświetla plafon z podobizną Poniatowskiego. W sumie wdzięk, subtelność, delikatny humor i idea narodowego pojednania, powszechnej zgody. Ale pamiętajmy – rozbiory tuż-tuż.

                                                                         Joanna Tumiłowicz