Przegląd nowości

„Krakowiacy i Górale” w Operze Wrocławskiej

Opublikowano: sobota, 18, listopad 2017 13:57

Z okazji obchodów Święta Niepodległości Opera Wrocławska przygotowała premierę skomponowanej w 1794 roku opery „Krakowiacy i Górale” Wojciecha Bogusławskiego i Jana Stefaniego. Patronowało jej Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Już tylko okazja i patron zwalniają poniekąd z krytycznego spojrzenia na tę inscenizację. Jednak czy należy tak postąpić, kiedy ze sceny wieje nudą i brakiem zrozumienia dla polskiego charakteru tej opery mającej – czy się tego chce, czy nie – historyczny wymiar i narodowy charakter. Zapowiadano tę premierę jako ważne wydarzenie artystyczne, jednak to co obejrzeliśmy trudno tak określić.

Krakowiacy,Wroclaw 2

Treścią tej urokliwej opery komicznej, której akcja toczy się we wsi Mogiła pod Krakowem pod koniec XVIII wieku są perypetie zakochanych wieśniaków – Basi i Stacha, bardzo pragnących się pobrać. Do małżeństwa nie chce jednak dopuścić Dorota, zakochana w Stachu macocha Basi. Dorota by zdobyć Stacha i pokrzyżować mu plany, chce wydać pasierbicę za bogatego Górala Bryndasa. Zrobi więc wszystko by zrealizować swój cel. Na szczęście wszystkie intrygi Doroty i  Bryndasa skazane są na niepowodzenie, a rzecz cała kończy się pełnym szczęściem zakochanej pary. Oglądamy przedstawienie z rzędu tych, w których nic do niczego nie pasuje, nie łączy się ze sobą, i nie trzyma stylu, a którego akcja dzieje się, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy, a które wcale przez to nie nabiera uniwersalnego charakteru, tak modnego w inscenizacjach ostatnich lat. Reżyserka Barbara Wiśniewska nie bardzo wiedziała jak to „ugryźć”, a bez pomysłu nie da się z sukcesem wystawić Krakowiaków i Górali, bo ci jednak swoje lata mają. Na scenie króluje, wątła intryga, i anemiczny humor, za to mamy bezładną bieganinę, która pozbawia dynamiki sceny zbiorowe oraz dziwaczne stroje. Te krakowskie utrzymane w tonacji biało-czerwonej (jedyny patriotyczny akcent) bardziej pasują jednak do dawnego paryskiego kabaretu czy rewii. Z kolei Górale bardziej przypominają kozaków niż mieszkańców naszych Tatr.


Jeżeli dodamy do tego, kostium Miechodmucha bardziej przypominający kardynalski niż odzienie wiejskiego organisty oraz zdziwienie jakie budzi ślubny kostium Zośki, przypominający bombastyczny strój panny młodej żywieckich Górali, to będziemy mieli niemal pełny obraz dokonań Mateusza Stępniaka, projektanta kostiumów. Szara i ciężka scenografia „górsko-korzenna” Vasyla Savchenki też nie budzi większego entuzjazmu. W sumie reżyserka nie potrafiła – albo nie chciała – uwolnić się od operowej konwencji, a widz może się nieco pogubić w tym stylistycznym miszmaszu. Nie zmieniła tego nawet nie do końca zrozumiała finałowa scena z Fedrami (wdowy w ślubnych strojach), których kwestie mówione podawane z taśmy były zbyt ciche by je zrozumieć, przez to cały finał wypadł blado i zupełnie bez wyrazu.

Krakowiacy,Wroclaw 1

Krakowiacy i Górale to śpiewogra, a więc liczy się nie tylko muzyka i śpiew, ale również tekst mówiony. I tu zaczynają się schody! Soliści Opery Wrocławskiej mają z tym spore kłopoty, i to nie tylko z dykcją. Fakt, że trzeba mówić gwarą, dodatkowo utrudniał im realizację postawionych zadań. Główną bohaterką jest Dorota, żona dużo od niej starszego młynarza, do którego już dawno nic nie czuje. Swoje uczucia ulokowała w młodym Stachu, ale ten kocha Basię, jej pasierbicę. W roli Doroty świetnie się sprawdziła Jadwiga Postrożna która zbudowała wiarygodny obraz swojej bohaterki. Dobrą parę stanowili Łukasz Rosiak – Stach i Aleksander Zuchowicz – Jonek. Dzielnie im dotrzymywała kroku Karolina Filus w roli Basi. Wdzięcznym studentem Bardosem okazał się Łukasz Klimczak, który pokazał nie tylko talent aktorski, ale równie dobry warsztat wokalny. Poziom muzyczny premiery nie budził większych zastrzeżeń. Dobrze grała i brzmiała orkiestra prowadzona batutą Adama Banaszka, który prowadził przedstawienie z dużą precyzją eksponując przy tym mozartowski i rossiniowski rodowód partytury. Udało się też dyrygentowi przywrócić muzyce jej dawny, nieco archaiczny już dziś blask.

                                                                                               Adam Czopek