Przegląd nowości

Wybacz Armido

Opublikowano: sobota, 18, listopad 2017 13:56

Opera Armida Jeana-Baptisty Lully’ego przybyła do nas z zagranicy i tutaj zyskała wsparcie polskich artystów. Reżyseria Dedy Colonny, raczej schematyczna, nie przeszkadzała śpiewakom, ale też nie czyniła przedstawienia bardziej interesującym.

Armide,WOK 1

Bogate kostiumy Francesco Vitali’ego, oraz skromne dekoracje wzmacniane rzucanymi na scenę obrazami wpisywały się w ogólny, dosyć statyczny i monotonny wydźwięk dzieła, które oddziaływało głównie śpiewem i muzyką. Artyści kreujący głównie postacie mieli bardzo trudne zadania wokalne i tutaj największe brawa należą się odtwórczyni postaci tytułowej, Marcelinie Beucher. Ta artystka obdarzona ciekawym, ciepłym i dobrze prowadzonym sopranem miała najwięcej do śpiewania, była prawie cały czas na scenie, a kompozytor nie ułatwiał jej pracy pisząc melodie wcale nie łatwe i przyjemne.


Jeszcze trudniejszą rolę do spełnienia miał jej sceniczny kochanek Renaud w wykonaniu Aleksandra Kunacha. Ten artysta już nie po raz pierwszy kreuje w Warszawskiej Operze Kameralnej ekstremalnie trudną rolę tenorową i za każdym razem wychodzi obronną ręką. Jego głos nie jest piękny, raczej specyficzny, nadający się jednak do ról w operach barokowych i klasycznych, w których wymagano od śpiewaków karkołomnych popisów i koloratur.

Armide,WOK 2

Bardzo przyzwoicie wypadli też inni przedstawiciele głosów męskich, górował nad nimi soczysty i mocny baryton Jarosława Bręka, może nawet zbyt masywny w stosunku do malutkiej sceny WOK. Bardzo dobrze wypadli też odtwórcy ról drugoplanowych: Piotr Pieron, Tomasz Rak i Sylwester Smulczyński.

Armide,WOK 3

Dwie powiernice Armidy – Aleksandra Żakiewicz i Aleksandra Borkiewicz, nie wyszły ponad poprawną przeciętność, ale z pewnością nie wpłynęły na obniżenie poziomu muzycznego całego przedsięwzięcia. Jeśli już wskazywać przyczyny dosyć spłaszczonej skali doznań niesionych przez muzykę, to tkwiły one w kanale orkiestrowym. Poszczególne sekwencje były do siebie bardzo zbliżone dynamicznie i melodycznie. Dyrygent Benjamin Bayl nie wyszedł poza rolę specjalisty od taktowania; sceny dramatyczne, liryczne, taneczne były bliźniaczo podobne, właściwie bez życia, nie mówiąc już o nucie szaleństwa. Tragedia uczuciowa, która zamyka tę operę, zerwanie kochanków było nie tylko słabo umotywowane aktorsko, ale mizernie zaakcentowane muzycznie. Renaud porzuca Armidę na chłodno, choć wydawałoby się, że nie może bez niej żyć. Odwraca się i wychodzi nie mówiąc nawet: wybacz Armido. Może lepszy byłby jednak happy end?

                                                                              Joanna Tumiłowicz