Przegląd nowości

Jak Passini z Perytem

Opublikowano: wtorek, 14, listopad 2017 12:17

Okolice Zaduszek wypełniły dwie nowe inscenizacje kantaty Widma Stanisława Moniuszki. Wrocławską, zrealizowaną w przestrzeniach Narodowego Forum Muzyki zaprezentowała TVP Kultura, warszawską, która stanowiła inaugurację Polskiej Opery Królewskiej wystawił w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Ryszard Peryt. Wersje Widm oczywiście różniły się od siebie, choć główne zręby muzyczne pozostały zbliżone do moniuszkowskiego oryginału. Różnice jednak były bardzo wyraziste i odnosiły się do pomysłu teatralizacji dzieła. Paweł Passini będący nowatorem troszkę na siłę postanowił ten zaduszkowy korowód zmarłych postaci umieścić, przynajmniej teoretycznie np. w ogniu wojny w Syrii, albo w otchłani Morza Śródziemnego na tratwie pełnej uchodźców. Reżyser wyszedł tutaj z założenia, że śmierć zbierająca żniwo na Bliskim Wschodzie lub u wybrzeży dostatniej Europy, wstrząsa nami bardziej, niż jakieś XIX-wieczne przypadki zgonu dzieci, które żyły w dobrobycie, albo dziewczyny, która nie zaznała miłości. Teatralny tradycjonalista Ryszard Peryt, odwrotnie, uznał, że lepiej sięgnąć do źródła narodowej legendy zawartej w Dziadach Mickiewicza, odświeżyć pogańsko-chrześcijańskie gusła, bo one tkwią głęboko w każdym z nas, a w każdym razie głębiej niż doniesienia światowych kanałów informacyjnych.

Widma,Passini

Jednak nie to przeciwstawienie w podejściu do materiału dramatycznego i muzycznego przesądziło o wyższości Peryta nad Passinim, ale jakość artystycznej realizacji. Nie można powiedzieć, by wrocławska wersja Widm była pozbawiona utalentowanych wykonawców. Przeciwnie. W spektaklu oglądanym za pośrednictwem TVP Kultura widzieliśmy doskonałego aktora Mariusza Bonaszewskiego i świetnych śpiewaków, w tym Jarosława Bręka i Aleksandrę Kubas-Kruk. Wrocławska Orkiestra Barokowa grała pod kierunkiem Andrzeja Kosendiaka, która starannie realizowała świetną partyturę twórcy Halki i stosowała się do niezbyt udanej koncepcji muzycznej dyrygenta. W spektaklu było sporo ruchu, wielu statystów i kilkanaście pomysłów na aranżację głównych postaci. Niestety te pomysły trudno uznać za nośne i sensowne. Baryton Jarosław Bręk w jakimś nieokreślonym mundurze i motocyklowym kasku śpiewał partię Guślarza, ale stał na środku sceny jak słup soli. Miał Guślarza – dublera, który ubrany w pasiasty szlafrok i w kapelusiku zdawał się być echem Tadeusza Kantora i ingerował w przedstawiane sceny nie tylko z miną idioty, ale także w sposób idiotyczny.


Dookoła krążyły stada „duchów” wykonujących konwulsyjne ruchy padaczkowców, co może dałoby się zaakceptować w przedstawieniu z udziałem przedszkolaków, ale tutaj szybko stawało się nudne i męczące. Wiele do życzenia pozostawiało też ustawienie roli aktorskiej Mariusza Bonaszewskiego, który wyglądał jak postać z kiepskiego horroru. Fakt, że wszystkich wykonawców wyposażono w mikroporty, co pewnie było uzasadnione nagraniem telewizyjnym, też nie świadczył najlepiej o tej realizacji, na której już wcześniej – po wykonaniu na festiwalu Wratislavia Cantans – nie zostawił suchej nitki Sławomir Pietras.

Dziady,Peryt

Czy dyrektorowi Pietrasowi spodobałoby się przedstawienie Ryszarda Peryta? To pytanie retoryczne. Byłby zachwycony. Maestria muzyczna z jaką podszedł do roli Guślarza Adam Kruszewski zachwycała od samego początku, także dlatego, że artysta ten ujawnił swój ogromny talent aktorski w partiach mówionych. Jego partnerzy byli zaledwie cieniami w zestawieniu z Mistrzem. Wybijał się charakterystycznym śpiewem jeszcze Witold Żołądkiewicz jako Widmo okrutnego właściciela wioski, choć tutaj reżyser trochę zbytnio starał się upodobnić owego bohatera do Drakuli (albo Mariusza Bonaszewskiego z Wrocławia). Orkiestrą POK (nie mylić z WOK) dyrygował z wyczuciem Tadeusz Karolak, ujawniając przy tym różne dramatyczne subtelności zawarte w partyturze Moniuszki, tworząc aurę muzyczną głęboką, pełną niuansów i kolorów. Śpiewał chór POK w składzie którego można było dostrzec świetnych kiedyś solistów WOK, np. Dorotę Lachowicz, Bogdana Śliwę, Leszka Świdzińskiego. W końcowym tutti dołączyli do nich nawet Andrzej Klimczak (vicedyrektor opery), Marta Boberska i jeszcze, tak, tak, dyrygent Ruben Silva. Ryszard Peryt był nie tylko reżyserem i autorem surowego i oszczędnego w środki, ale głębokiego pomysłu na uteatralnienie kantaty Widma, ale zaprojektował też rzucaną na ekran scenografię. Najpierw był to powiększony obraz, a na końcu, gdy ni stąd ni z owąd pojawiły się strofy z Pana Tadeusza, zobaczyliśmy ogromną Matkę Boską Ostrobramską. Ten akcent patriotyczny z pewnością u niejednego słuchacza mógł wycisnąć łzy. Ale zamiast szlochów były rzęsiste oklaski.

                                                                      Joanna Tumiłowicz