Przegląd nowości

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni

Opublikowano: poniedziałek, 02, październik 2017 13:53

To powiedzenie dobrze oddaje nastrój finału Warszawskiej Jesieni, która zakończyła się na wesoło, bez zwyczajowych koturnów i powagi, z pogrzebaniem archetypicznych zachowań poprawnego melomana. Piotr Tabakiernik zawarł w swoim utworze na wielką orkiestrę Symphonic Piece prócz wiedzy zdobytej podczas studiów na szacownej Alma Mater – dziś Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina – także doświadczenia teatralne, od wielu lat praktykowane z dużym powodzeniem. Oczywiście każdy koncert też jest rodzajem przedstawienia, które jednak ma więcej z sakralnego rytuału niż swobodnej improwizacji.

Tabakiernik 1

Tutaj jednak, poza osobami odpowiednio przygotowanymi nikt nie spodziewał się konkluzji. W przerwie koncertu, co prawda pojawiły się karteczki wielkości biletu wizytowego, gdzie po polsku i angielsku napisano: „oprzyj się o ścianę i obserwuj ludzi, bierzesz udział w wykonaniu Symphonic Piece”, ale to nie musiało oznaczać radosnego happeningu. Sam utwór Piotra Tabakiernika zaczął się głośnym, „perkusyjnym” przewracaniem kartek w nutach przez cały skład orkiestry Filharmonii Narodowej kierowanej przez Jacka Kaspszyka, a zakończył się darciem tych, najpewniej niezadrukowanych kartek i obrzucaniem się przy ogólnej wrzawie i kilku stadionowych gwizdkach będących w posiadaniu kolegów kompozytora. Wszystkie te efekty dźwiękowe można byłoby zakwalifikować do gatunku sonoryzmu. Były również od czasu do czasu grupowe, jakby stadionowe okrzyki muzyków, niestety nie dość wyraźne, by móc się doszukać sensu. Przypominało to nieudaną część spektaklu wg. Wyzwolenia Wyspiańskiego (reż. Krzysztof Garbaczewski) oglądanego podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych, gdzie miano skandować hasła pojawiające się na różnych mityngach i demonstracjach w Polsce.


W Filharmonii odbyła się, jak wyjaśnił za kulisami sam kompozytor, demonstracja całkowicie asemantyczna, bo  muzycy wykrzykiwali  różne liczby od sześćdziesięciu do zera. Najważniejszy więc okazał się harmider i śmiech w samej końcówce. Przed kompozycją Tabakiernika usłyszeliśmy również należący do gatunku sonoryzmu utwór Francesco Filidei o włoskim tytule Fiori di Fiori dedykowany innemu Włochowi Salvatore Sciarrino, ale stanowiący echo muzyki kolejnego Włocha – Girolamo Frescobaldiego. Sam pomysł kompozycji, która nosiła tytuł odwołujący się do Fiori Musicali wczesnobarokowego mistrza wydawał się bardzo ciekawy, bo wchodziliśmy w głąb mechanizmu archaicznych organów, gdzie trzeszczą dźwignie klawiszy, uruchamiają się zapadki i słychać przedmuchy powietrza wychodzącego z miechów.

Tabakiernik 2

Te imitacyjnie wygenerowane efekty wzbogacały różne świsty i gwizdy pochodzące z kręcenia plastikowymi rurami i gwałtownymi machnięciami smyczków, i te fragmenty kompozycji były raczej statyczne, ale co jakiś czas pojawiały się nieco „przybrudzone” cytaty z różnych Capriccio czy Ricercare samego Frescobaldiego. Kompozytor w swym komentarzu pisanym wspomniał, że owe nawiązania mają znamiona karykatury, co usprawiedliwiało użycie cudzej muzyki. Karykatura więc była, ale nikt się nie śmiał. A może powinien? Na jednej z dużo wcześniejszych Warszawskich Jesieni  tego typu zapożyczenie (chodziło o motyw losu z V Symfonii Beethovena) spotkało się z dosyć gwałtowną reakcją Witolda Lutosławskiego, który w trakcie trwania utworu opuścił salę. Gdzie te czasy? W sumie kompozycja Filidei’ego podobała się publiczności, a jeszcze bardziej marynarka autora utworu, będąca ostatnim krzykiem włoskiej mody, z wyciętą dolną częścią pleców i pozostawieniem samej podszewki. Przed przerwą finałowego koncertu wykonano trzy kompozycje: ostatni utwór Witolda Lutosławskiego, niespełna dwuminutową Fanfarę dla Los Angeles Philharmonic, sygnowany po niemiecku In einem anderen Raum młodej Ukrainki Anny Korsun oraz wyczekiwany koncert na starożytny chiński instrument ludowy o nazwie szeng, którym posługiwała się z maestrią Yang  Zheng. Ten dęty stroikowy instrument zbudowany z kilku różnej długości trzcin wydaje dźwięk porównywalny z akordeonem, ma jednak mniejsze od niego możliwości gry melodycznej. Tym niemniej koncert na szeng z orkiestrą pod tytułem The Cloud River Wenchen Qina, powstały, podobnie jak Symphonic Piece Tabakiernika, na zamówienie Warszawskiej Jesieni, był nowym, ożywczym doświadczeniem słuchowym. Przynosił ciekawe doznania i skojarzenia, a przy tym był zbudowany dosyć tradycyjnie, zawierał fragmenty dialogu solistki z orkiestrą, posiadał kilka solowych kadencji i dosyć rozbudowane, mocno agresywne interludia symfoniczne. Oczywiście, jak w wielu wcześniejszych przypadkach komentarz pisany przez kompozytora był tylko pretekstem ukierunkowującym skojarzenia słuchacza na płynące po niebie chmury, ale o wiele ciekawsza była sama konstrukcja, faktura i materiał dźwiękowy użyty w tym utworze. Sądzę, że szeng, instrument dosyć atrakcyjny wizualnie, mniej zaskakujący brzmieniowo, pozostanie w naszej pamięci na dłużej.

                                                                                Joanna Tumiłowicz