Przegląd nowości

Carmen, mistrzostwo świata

Opublikowano: poniedziałek, 14, sierpień 2017 07:32

Na Bregenzer Festspiele nad Jeziorem Bodeńskim bywam od dawna. W latach siedemdziesiątych graliśmy tam z Polskim Teatrem Tańca w choreografii Conrada Drzewieckiego Wieczór Baletowy do muzyki polskiej i był to wielki sukces. Potem na scenie nad taflą jeziora zainscenizowano Opowieści Hoffmanna. Oglądałem to wspaniałe widowisko z udziałem Urszuli Koszut, młodej wówczas polskiej gwiazdy operowej, we wszystkich czterech wcieleniach miłosnych westchnień romantycznego poety (Olimpia, Julietta, Antonia, Sylwia). Była fascynująca swą wszechstronnością, metamorfozą sceniczną i głosem pięknym, sugestywnym, od bezbłędnej koloratury, przez urzekający liryzm, aż do dramatycznej ekspresji.

W okresie mojej pierwszej warszawskiej dyrekcji nasza produkcja wagnerowskiego Parsifala została zaszczycona zaproszeniem na bregencki festiwal i było to bodaj najtrudniejsze, ale jakże satysfakcjonujące polskie operowe osiągnięcie.

Odkąd mam wpływ na repertuar operowych podróży łódzkiego Grand Touru gorliwie pilnuję, aby niczego nie pominąć z wielkich wydarzeń plenerów na wodzie, u zbiegu granic Austrii, Niemiec i Szwajcarii. W ostatnich latach był to Czarodziejski flet, Andrea Chenier i Turandot, które oglądaliśmy zdumieni i zachwyceni. Z biegiem czasu bodeński festiwal rozrastał się organizacyjnie, bogacił w nowoczesną technikę (rewelacyjne oświetlenie, przeźrocza, doskonałe nagłośnienie, precyzyjny system telebimów). Stale powiększana widownia gromadzi co wieczór tysiące wymagających, bo płacących wysokie ceny biletów widzów z całej Europy, nie mówiąc o wycieczkach chińskich, japońskich i amerykańskich.

Ze względu na warunki plenerowe i monumentalność dekoracji w każdym sezonie przygotowuje się tylko jedną gigantyczną inscenizację. Ostatnio nawet raz na dwa lata, aby umożliwić wszystkim zainteresowanym uczestniczenie w tym unikalnym w skali światowej przedsięwzięciu operowym.

W tym roku przyszła kolej na Carmen. Już z oddali widać było wyłaniające się z tafli jeziora gigantyczne ręce, w których trzymane były olbrzymie karty, z których przepowiedni spełni się los tytułowej bohaterki. Nic tu nie rozgrywa się na placu w Sewilli, w tawernie, podczas górskiej przeprawy przemytników lub przed wejściem na corridę. Wszystko to zastępuje wielopłaszczyznowa przestrzeń zbudowana z kart do gry, co multiplikuje toczącą się grę o pieniądze, uczucia, rozterki, ambicje i namiętności.


Reżyser i inscenizator spektaklu Kasper Holten zażądał od wykonawców czynności, jakich dotąd nie widziano w żadnym przedsięwzięciu operowym. Chór i balet tańczący i śpiewający po kolana w wodzie, aria Micaëli na wysokości kilkunastu metrów od powierzchni jeziora (że niby zagubiona w górach), Carmen wyzwolona z kajdan, zsuwająca się po stromej płaszczyźnie, śmiało nurkująca w jeziorze i kraulem uciekająca przed żołnierzami.

Była nią Gaëlle Arquez, wysoka, zwinna, piękniejsza niż mógł to sobie wyobrazić twórca pierwowzoru Prosper Mérimée i lepiej śpiewająca swym ciemnym, dźwięcznym mezosopranem, niż chciałby to sam Georges Bizet. W finale nie zasztyletowana przez zrozpaczonego kochanka, a utopiona w płytkiej wodzie, co spowodowało nagłe protesty przerażonych widzów. Tenor Daniel Johansson był idealnym Don José, Elena Tsallagova urzekającą Micaëlą, a młody bas Sébastien Soulés, w tej wersji zastrzelony w finale III aktu. Szkoda, bo przystojny, utalentowany i perspektywiczny.

Pozostali soliści (może poza Torreadorem) na najwyższym poziomie. Również chóry (praski, festiwalowy i dziecięcy) dawały wiele satysfakcji pięknym śpiewem, ale również miejscami karkołomnymi zadaniami scenicznymi.

Grali Wiedeńscy Symfonicy pod batutą Paulo Carignaniego, precyzyjni w doskonałych tempach i pięknie brzmiących instrumentach solowych. Maestro w każdym momencie doskonale panował nad relacjami sceny z orkiestrą, widoczny tylko dla wykonawców i skrzętnie ukryty w monitorach, jako że orkiestra zadania swe wykonywała w pomieszczeniach na zapleczu Festspielhausu, transmitowana na scenę i widownię przez system fenomenalnie działających mikrofonów i głośników.

Powstał spektakl najpierw w głowie Kaspera Holtena, potem w drodze mozolnej, precyzyjnej i twórczej pracy zespołów realizatorów, techników teatralnych, tłumu statystów, kaskaderów, śpiewaków, tancerzy, muzyków i solistów. Jest wyczynem na miarę operowego mistrzostwa świata. Będzie grany jeszcze tylko w przyszłe wakacje.

Wzywam Biuro Podróży Grand Tour do zaplanowania powtórnej wycieczki do Bregenz, jako że mistrzostwa świata w sztuce lirycznej Polacy powinni doznawać zawsze, kiedy tylko się to zdarzy. A bywa  nieczęsto!

                                                                             Sławomir Pietras