Przegląd nowości

Trudne wyżyny wokalistyki

Opublikowano: wtorek, 17, maj 2016 09:02

Premiera Turandot w Teatrze Wielkim w Łodzi dowodzi jaką skalę trudności musi pokonać cały zespół artystów, aby sprostać wymaganiom narzuconym przez Giacomo Pucciniego. Bez dramatycznego sopranu na miarę Alicji Dankowskiej i bez bohaterskiego tenora, dla którego wysokie „c” śpiewane forte nie stanowi problemu (Domieniecki), nie można marzyć o wystawieniu tego dzieła. Realizatorzy przedstawienia w Łodzi musieli wykonawców głównych ról sprowadzić z importu i jak się okazało też nie obyło się bez problemów.

Turandot 618-131

Koreańczycy – Lilla Lee jako Turandot i Charles Kim jako Kalaf, mieli rzeczywiście imponujące głosy, ale nie wszystko im się udawało. Odtwórczyni roli tytułowej swobodnie i z pełną siłą sięgała najwyższych nut zapisanych w partyturze, więc nie musiała się obawiać, że zagłuszy ją orkiestra, jednak tym najważniejszym tonom brakowało pięknego wykończenia, były zaśpiewane siłą, a nie techniką. Dlatego też głos na forte brzmiał ostro i nieprzyjemnie. Charles Kim miał głos nieco ładniejszy, choć delikatniejszy w wolumenie.


On z kolei zmagał się trochę kondycyjnie z fermatami, wysokimi tonami i ostatnie popisowe tony w słynnej arii Nessun dorma skrócił z braku siły. W tym towarzystwie okazało się, że śpiewająca partię Liu Dorota Wójcik wypadła najlepiej. Poradziła sobie z równie trudną rolą wokalną jak i aktorską bez zarzutu. Z podziwem zawsze słucham tej śpiewaczki, która nie pozawala sobie na najmniejszy nawet spadek formy i zarzucenie zasad znakomitej techniki prowadzenia głosu.

Turandot 618-37

Dobrą szkołę i śpiewanie bez udziwnień ani kapitulacji zaprezentował operowy Timur – Grzegorz Szostak. Jego bas brzmiał wyraźnie i jędrnie, choć rola starca usprawiedliwiałaby ewentualne potknięcia. Inny starzec – Cesarz Altoum w wykonaniu Emila Ławeckiego – był już głosowo i wokalnie dostosowany do swego scenicznego wieku, choć metrykalnie jest to śpiewak młody. Do w pełni udanych, choć nie najpiękniejszych od strony estetyki brzmienia, zaliczyć trzeba rolę Mandaryna w wykonaniu  Patryka Rymanowskiego. Nikt nie może powiedzieć, że nie był słyszalny, także o innym barytonie Łukaszu Motkowiczu, który wystąpił w tercecie Ping, Pang, Pong, jako Wielki Kanclerz.


Pozostawiał w cieniu swoich dwóch kolegów – tenorów, spośród których bardziej skupiony, choć brzydszy głos miał Łukasz Gaj, natomiast ładniejszy, ale z pewną mgiełką wyprowadzał na widownię Aleksander Kunach. W sumie jednak tercet dostojników dworskich pozostawił dobre wrażenie, był drobiazgowo przygotowany muzycznie i scenicznie, a trójka ruchliwych postaci w tej dosyć statycznej operze zwykle przywraca równowagę akcji.

Turandot 618-63

Sporo ruchu powierzono także chórowi, z którym konfrontowała się grupa tancerzy symbolizująca wszelakie chińskie okrucieństwa (choreografia Anna Siwczyk), jednak pochwałę może on odebrać tylko za dynamikę, bowiem jakość wykonania pozostawiała sporo do życzenia. Kilka razy chór się spóźniał, a raz wyskoczył przed ręką dyrygenta. Poza tym źle prowadzona emisja głosów sprawia, że forte oznacza tutaj dźwięk na granicy krzyku. A gdy się krzyczy, to trudniej utrzymać dobrą intonację, co zdarzało się zbyt często panom z grupy Strażników. Ile w tych niedoskonałościach było pracy kierownika chóru Dawida Jarząba, a ile prowadzącego spektakl premierowy Antoniego Wita, wiedzą sami zainteresowani.


W każdym razie orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi stanęła na wysokości zadania i stwarzała solidną podbudowę dla wokalistów. Całość spektaklu przygotowała od strony wizualnej para doświadczonych twórców teatru – Adolf Weltschek i Małgorzata Zwolińska. Monumentalne, choć niezbyt efektowne dekoracje – z uwagi na zaciemnioną scenę stwarzały nastrój niepewności, a nawet grozy.

Turandot 618-48

Silniejsze wrażenie stworzył ogromny świecący jaskrawym, nieco krwawym żółcieniem księżyc tuż przed jego zachodem w finale pierwszego aktu. Subtelne i bardzo malarskie zakończenie miał akt drugi, kiedy Cesarz z chłopcem trzymającym nad nim biały parasol, oddalają się w zamglonej poświacie. W finale trzeciego aktu inscenizatorów zawiodła nieco intuicja, bowiem zakochani Turandot wraz z Kalafem przekraczają trzy (do trzech razy sztuka) mocno oświetlone bramy – czerwoną, zieloną i ... niebieską, co było kolorystycznym błędem. Na szczęście mało kto z żywo reagującej publiczności miał świadomość, że temperatura barw ma też swoją skalę i wymowę.

                                                                          Joanna Tumiłowicz