Przegląd nowości

„Elżbieta, królowa Anglii”, opera Donizettiego

Opublikowano: niedziela, 01, maj 2016 18:44

Taki tytuł nosi opera Gioacchino Rossiniego, z której skądinąd przeniesiono uwerturę do „Cyrulika sewilskiego”. Ze względu na kreację Sondry Radvanovsky w partii królowej Elżbiety takie miano z powodzeniem mógłby przybrać „Roberto Devereux” Gaetano Donizettiego.

Roberto Devereux 1

W ubiegłych dekadach tradycję belcanta usiłowała ożywić na deskach nowojorskiej Metropolitan Opera Renée Fleming, ale miała dość opaczne o nim wyobrażenie. Teraz faktycznie odżyło ono za sprawą Sondry Radvanowsky i Matthew Polenzaniego (transmisja 16 kwietnia z Metropolitan Opera w krakowskim kinie Kijów – Apollo Film).


Mariusz Kwiecień jako książę Nottingham w znacznej mierze wysubtelnił środki wyrazu wokalnego, potrafiąc cieniować swój śpiew i różnicować go dynamicznie w zależności od wyrażanych emocji. Gdyby ktoś jeszcze zdołał go przekonać do powściągnięcia wyrazu scenicznego, polegającego na strojeniu min, gdy sroży się, wybałuszając oczy i przywołując na lico groźnego marsa, w scenie konfrontacji z żoną Sarą, przekonany o jej wiarołomstwie i pałając w związku z tym afektem zemsty. 

Roberto Devereux 2

Czasem stanowi to nie tylko przesadę rodem ze starego, niedobrego kina, ale na dodatek wywiera w dramatycznych sytuacjach niezamierzenie komiczne wrażenie.

Roberto Devereux 3

Zrazu trochę blado prezentowała się Elina Garanča, jako Sara, utajona rywalka królowej w staraniach o uczucia lorda Essexa, czyli tytułowego Roberta Devereux. Było tak w romancy All'afflitto è dolce il pianto w ramach otwierającej operę introdukcji. Jednakże w pełnym namiętności duecie Non sai que un nume vindiceze swoim mężem, księciem Nottingham, na początku trzeciego aktu, potrafiła atakować wysokie dźwięki pełnym głosem w dynamice forte i bynajmniej nie brzmiały one ostro, albowiem emisyjnie były w pełni wyrównane, a głos w żadnym momencie nie wymykał się spod kontroli śpiewaczki i nie falował.


W starej szkole belcanta, która do niedawna była jeszcze kultywowana w Rumunii,  stosowano w tym zakresie tzw. próbę świecy, która nie tylko nie  powinna zgasnąć, ale nawet jej płomień zadrżeć, co świadczyło o należycie uregulowanym oddechu.

Roberto Devereux 4

Jednakże zostali oni całkowicie przyćmieni przez wspomnianą parę protagonistów – Sondrę Radvanovsky oraz Matthew Polenzaniego w tytułowej roli lorda Essexa. Przede wszystkim pod względem kultury i piękna śpiewu. Dramatyczny, choć nieco matowy głos Radvanovsky stanowił posłuszny instrument, służący artystce nie tyle do wirtuozowskiego popisu, co stworzenia wiarygodnego psychologicznie portretu postaci.


Kilkakrotnie dla celów ekspresyjnych schodziła do rejestru piersiowego, ale nigdy nie brzmiało to sztucznie i dziwacznie jak to nieraz bywa w przypadku artystów starających się w ten sposób pokryć niedostatki w górze skali. O jej niezwykłej muzykalności i kulturze śpiewu świadczyło wydobywanie dla celów ekspresyjnych, zwłaszcza wysokich dźwięków w dynamice piano pianissimo, kiedy indziej atakowanych pełnym głosem i potem dopiero stopniowo ściszanym, czyli przy zastosowaniu efektu zwanego fil di voce.

Roberto Devereux 5

Podobnie postępował Matthew Polenzani nie tylko w duecie Nascondi, frena i palpitiz nią z pierwszego aktu, ale i w duecie z Sarą Da che tornasi, ahi misera oraz w swojej pożegnalnej arii przed egzekucją Come uno spirto angelico. Bagnato il sen di lagrime.

Roberto Devereux 6

Często sięgał do mezza voce, a nawet sotto voce, zachwycając brzmieniową subtelnością w prowadzeniu głosu. Do pewnego stopnia uznać go można za męski odpowiednik Montserrat Caballé, który również ze względów postaciowych musi się odwoływać przede wszystkim do aktorstwa wokalnego, a więc wyrażania uczuć postaci prawie wyłącznie głosem. I czyni to po mistrzowsku: jego piana są urzekające, ukazując szlachetność tembru jego tenoru. Wspomnianym filowaniem posługiwał się także Mariusz Kwiecień w przywołanym już duecie z Sarą.


Inscenizacja Davida McVicara oparta jest na efekcie teatru w teatrze, stąd dekoracja jest widoczna od początku, albowiem nie korzysta się z kurtyny. Po bokach i na galeriach zasiada publiczność, witając oklaskami kolejnych, pojawiających się artystów – postacie: Sarę, Elżbietę i Essexa, podejmowanymi przez nieco zdezorientowaną prawdziwą widownię.

Roberto Devereux 7

Poniekąd więc jesteśmy w teatrze elżbietańskim, zlokalizowanym prawdopodobnie na dworze, na amatorskim przedstawieniu z udziałem osób z tego środowiska, być może samych zainteresowanych, co było ówczesnym zwyczajem. Efekt ten trwa nawet po zakończeniu spektaklu, albowiem zrazu artyści – postacie kłaniają się na boki, publiczności na scenie.


Matthew Polenzani i Mariusz Kwiecień już drugi raz występują jako bliska sobie para przyjaciół (poprzednio w „Poławiaczach pereł”), których zdają się przepełniać żywsze i bardziej spontaniczne uczucia niż w stosunku do kobiet, o które konkurują. W duecie z pierwszego aktu zdają się za tym przemawiać rzucane sobie czułe spojrzenia i tkliwe  uściski – czyżby naprawdę iskrzyło wyłącznie w relacjach ich łączących, a wobec kobiet byłyby to tylko pozory, dworna etykieta? Ciekawe, na ile też świadomie reżyser wprowadził tego rodzaju podtekst?

Roberto Devereux 8

Operę, co rzadkie u Donizettiego, poprzedza rozbudowana uwertura, choć stanowi ona bardziej owoc wypracowania niż żywszej inwencji i nie jest bezpośrednio związana z materiałem tematycznym opery, nie stanowiąc wobec niej swoistego potpourri, ale też nie odznacza się większymi samoistnymi wartościami, jak to było w przypadku uwertur Rossiniego.

Roberto Devereux 9

Prowadzący orkiestrę Maurizio Benini skupił się przede wszystkim na nieprzeszkadzaniu solistom, a więc takim sprawowaniu akompaniamentu, by nie musieli się przezeń przebijać i forsować głosy. W operach belcantowych bowiem najważniejszymi pozostają śpiewacy i ich sztuka!

                                                                       Lesław Czapliński