Poprawność wyżej podanego tytułu uzasadnia autor przewodnika „Tysiąc i jedna opera” Piotr Kamiński. Jego zdaniem tytuł „Kawaler Srebrnej Róży” jest pozbawiony sensu, oznacza bowiem w poprawnej polszczyźnie, iż ktoś tu dostał order, tymczasem kawaler po prostu wnosi różę – nic więcej. Opera (komedia muzyczna w 3 aktach) „ujrzała światło dzienne” w 1911 roku (Drezno, Semperoper), a w Polsce jedenaście lat później (Warszawa, Teatr Wielki, 1922). A obecnie pojawia się na krajowych scenach od czasu do czasu (Warszawa, Gdańsk, Szczecin). Premiera wrocławska, o której będzie mowa, miała miejsce 13 grudnia 2014 roku (omawiany jest spektakl drugi, 14 grudnia).
„Powstawanie” tej opery trwało relatywnie krótko, od 1908 do stycznia 1911 roku. Kompozytor sięgnął po libretto Hugo von Hofmannstahla, wybitnego austriackiego dramaturga i poety, z którym współpracę cenił sobie bardzo wysoko, o czym świadczy zresztą liczba sześciu oper stworzonych właśnie do jego librett. Opera „Kawaler z różą” to swoiste połączenie mozartowskiego wzoru komedii muzycznej z nieco znużoną ekspresjonistyczną nutą muzyki.
Struktura muzyki nie jest tu gęsta, przeciwnie staje się delikatna, subtelna, mieści się w niej nawet wiedeński walc. Dzieło wymaga natomiast znakomitego warsztatu wykonawczego, zwłaszcza wspólnego zgrania poszczególnych instrumentalistów w ramach własnej grupy jak i całości orkiestry. Sprawująca kierownictwo muzyczne inscenizacji i dyrygująca dyr. Ewa Michnik znakomicie panowała nad orkiestrą i wydobywała niuanse samej muzyki, doskonale akcentując muzyczną charakterystykę postaci.
„Kawaler z różą”, to właściwie historia pary kochanków, w których życie istotnie wkraczają jeszcze dwie, może trzy postaci (spośród 16 partii solowych).
W centrum jawi się postać głównej bohaterki, Marszałkowej, księżnej von Werdenberg. Opera opowiada o miłości i godności. I przemijaniu. Dlatego zapewne ciekawym pomysłem scenograficznym, ilustrującym tę opowieść jest olbrzymie, obrotowe lustro, przypominające o problemach przemijania. Marszałkowa, kobieta piękna i młoda (32 lata) nagle poczuła się stara wobec młodszego o kilka lat kochanka.
Doskonale nakreślona muzycznie i dramatycznie postać. Choć sfrustrowana, jest przecież wielkoduszna, z pokorą przyjmuje odejście kochanka. W omawianym spektaklu postać tę kreowała gościnnie amerykańska śpiewaczka Meagan Miller. Artystka wydaje się być stworzona do takich partii, kobiet mocnych i skomplikowanych psychologicznie. Amerykanka imponuje urodą i pięknym głosem (sopran lirico-spinto). W grze scenicznej, pełna godności arystokratka, jest oszczędna i sugestywna.
Wokalnie bezbłędna. Jej nośny głos z łatwością wypełnia salę teatru. Artystka znana jest dobrze na scenach amerykańskich (debiutowała w Metropolitan Opera w sezonie 2012/13 partią Cesarzowej w „Kobiecie bez cienia” R. Straussa) i niemieckich. W swym repertuarze preferuje szczególnie Ryszarda Straussa („Ariadna na Naxos”, „Die Liebe der Danae”, „Dafne”, „Capriccio”) i Ryszarda Wagnera („Pierścień Nibelunga”, „Śpiewacy norymberscy”, „Tannhäuser”). Drugą główną postacią opery jest Octawian (rola „spodenkowa”).
W omawianym spektaklu partię tę wykonuje młoda solistka Opery Wrocławskiej, Katarzyna Haras (mezzosopran). Rola nieco „przewrotna”: kobieta gra mężczyznę, który momentami musi „udawać kobietę”. To najdłuższa rola w tej operze i bodaj jedna z najdłuższych w całej literaturze operowej. Wymaga nie tylko poprawności i dokładności muzycznej, interpretacyjnej, ale i wyjątkowej kondycji wokalnej i fizycznej.
Młoda artystka sprawdziła się w niej. Dysponuje głosem bardzo ładnym w barwie, swobodnym w brzmieniu (szczególnie w dole skali). Błyszczała „dawką optymistycznego człowieczeństwa, w którym krystalicznie często dźwięczy radość i zdrowy instynkt życia” (Ernst Kraus, biograf kompozytora).
Obie panie w swych interpretacjach dozowały w sposób kontrolowany erotyzm partii wokalnych. Do tych zaprezentowanych postaci dołączyć jeszcze trzeba dwie: barona Ochsa i jego narzeczoną, Sophie. Baron, rubaszny prostak, podrywacz, w końcu skompromitowany, zostaje wyśmiany i odrzucony. Śpiewający go młody bas-baryton Tomasz Rudnicki stworzył postać przekonującą wokalnie, choć sam odtwórca wydaje się być jednak za młody do tej roli.
Tomasz Rudnicki jest śpiewakiem solidnie wykształconym muzycznie (Akademia Muzyczna w Łodzi, kl. prof. Wł. Zalewskiego, 2007), budującym dopiero swój repertuar, ale już zapowiadającym piękną karierę. Do tych trojga bohaterów dołącza jeszcze Sophie, którą śpiewa Aleksandra Kubas-Kruk, sopran o miłym i ładnym w brzmieniu głosie oraz jej ojca, Faninala, świeżo „uszlachconego”, bogatego dostawcy żywności dla cesarskiej armii. To partia niewielka, wymagająca jednak pięknego głosu, a takim zwykle poraża jej wykonawca, baryton Mariusz Godlewski. Ładnie też zaśpiewał swą popisowa arię tenor Igor Stroin, odtwórca niewielkiej partii Włoskiego śpiewaka.
Cały spektakl jest pięknie „oprawiony” scenograficznie. Zasługa to oczywiście realizatorów, a więc reżysera Georga Rooteringa (wywodzący się z muzycznej holenderskiej rodziny: ojciec Hendrikus – tenor i brat Jan Hendrik – bas-baryton), Lukasa Nolla (scenograf, znany głównie na scenach niemieckich), Małgorzaty Słoniowskiej (kostiumy), Anny Grabowskiej-Borys (kierownictwo chóru), Sergiya Czernikova (reżyseria świateł) i Anny Szopy (ruch sceniczny).
Warto się wybrać na tę operę. Warto obejrzeć tę inscenizację.
Jacek Chodorowski