Przegląd nowości

"Atylla" Verdiego w Opéra de Marseille

Opublikowano: poniedziałek, 19, kwiecień 2010 11:04

Wiosną 1844 roku, kiedy w weneckim teatrze la Fenice triumfowała opera Ernani, Giuseppe Verdi z entuzjazmem odkrywał pięcioaktową tragedię niemieckiego pisarza Zachariasa Wernera zatytułowaną Attila, König des Hunnen (Attyla, król Hunów). Obdarzony nieprzeciętnym zmysłem dramaturgicznym kompozytor dojrzał w tym mówiącym o intrygach, zdradzie, przemocy, zabójstwie, miłości i mistycyzmie, a także nasyconym fantastycznymi pierwiastkami tekście, zawierającym w dodatku odwołujące się do greckich wzorów interwencje chóru, doskonały materiał do wykorzystania przy tworzeniu nowego dzieła operowego. Verdi natychmiast wyczuł zbieżność poruszanej przez Wernera tematyki z panującą wówczas na włoskiej ziemi sytuacją, a opisane przez tego ostatniego zbrodnicze poczynania barbarzyńskich hord Attyli nasunęły muzykowi skojarzenia z poczynaniami austrackich oddziałów zajmujących wówczas Wenecję i jej okolice.

Image 

W ten sposób pojawiła się okazja do napisania kolejnej opery (po Nabucco i Lombardczykach na pierwszej krucjacie) nawiązującej swą wymową do wspieranego przez Verdiego ruchu Risorgimento - mającego na celu doprowadzenie do zjednoczenia państw Półwyspu Apenińskiego - i tym samym wyrażającej gorące uczucia patriotyczne kompozytora.


 

Nowe dzieło powstawało zatem w burzliwym okresie ruchów politycznych, wstrząsających włoskim półwyspem niezależnie od represji i prześladowań, a jego prapremiera odbyła się ostatecznie w Wenecji w 1846 roku. Przebiegała w dość trudnych warunkach, toteż wydawało się, że początkowo publiczność przyjęła tę operę bez większego entuzjazmu, aliści już kolejne przedstawienia zakończyły się ogromnym sukcesem, który został następnie potwierdzony realizacjami w innych włoskich - i nie tylko - miastach.

Image 

Po roku 1860 Attyla niezmiernie rzadko pojawiał się na teatralnych scenach, a jego obecną popularność zapoczątkowało koncertowe wykonanie z 1951 roku (z udziałem Italo Tajo w roli tytułowej i pod dyrekcją Carlo Maria Giuliniego), zorganizowane z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci kompozytora. Od tamtej pory wszystkie słynne basy miały okazję zmierzyć się z rolą wodza Hunów, począwszy od Borisa Christoffa, Nikołaja Giaurowa, poprzez José Van Dama, Ruggero Raimondiego, Nikołaja Giuselewa, aż do Samuela Rameya czy Paatę Burchuladze.

 

Muzyczne walory rzeczonej opery, zawierającej chwytające za serce melodie, poruszające arie i porywające sceny chóralne, paradoksalnie powodują, iż istnieje tendencja do niedostrzegania jej rzeczywistych, głębszych wartości. Chodzi mianowicie o to, że pod skądinąd ciekawą do pilnego śledzenia warstwą odmalowywanych przez kompozytora i jego librecistę Temistocle'a Solera czysto ludzkich przeżyć, uczuć i namiętności kryje się tutaj niezwykle bogaty i wciąż aktualny temat ścierania się dwóch odmiennych światów: pogańskiego i chrześcijańskiego. Otóż wydaje się, iż to właśnie na tę problematykę Verdiowskiego Attyli starają się zwrócić uwagę autorzy nowej realizacji tego dzieła w Opéra de Marseille, w osobach reżysera Yvesa Coudray oraz dyrygenta Giuliano Carelli. Wymieniona placówka w przeszłości wystawiała już Attylę dwukrotnie (w 1978 i 1985 roku), za każdym razem z legendarnym José Van Damem w głównej roli.

Image 

Różnica pomiędzy tamtymi produkcjami, a obecnie pokazywaną realizacją polega jednak na tym, że teraz zdecydowano się na półsceniczną prezentację opery tzn. na rezygnację z tradycyjnej inscenizacji i ograniczenie jej do sprowadzonej do niezbędnego minimum gry aktorskiej, rozgrywanej na niemalże pustej przestrzeni scenicznej. Poszczególne miejsca akcji, a także klimaty i dramaturgiczne napięcia są jedynie zaznaczane za pomocą bardzo sprawnie i pomysłowo prowadzonej przez Philippe'a Grosperrina gry świateł.


 

Ponadto nie ma tutaj żadnych dekoracji, a wszyscy soliści występują we współczesnych strojach. Oczywiście takie rozwiązanie może budzić różne wątpliwości i szczególnie u przywiązanych do atrakcyjnych z punktu widzenia wizualno-plastycznego spektakli widzów wywołać duże rozczarowanie. Z drugiej jednak strony trzeba powiedzieć, że pokazywana w Marsylii wersja paradoksalnie przyczynia się do wysokiego poziomu muzycznego przedstawienia (to pewnie też wynik niczym niezakłóconego kontaktu wokalistów z dyrygentem) i sprzyja skoncentrowaniu się widza na dramaturgicznym przesłaniu opery. Nie jest on bowiem w żadnym momencie rozpraszany przepychem inscenizacyjnym i - jak to się często zdarza - nadpobudliwymi działaniami zespołu wykonawczego. Panująca na widowni cisza i skupienie zdają się potwierdzać słuszność proponowanych przez realizatorów wyborów.

 Image

Niezbędnym warunkiem do sprawnego funkcjonowania tak pomyślanej wizji artystycznej jest odpowiednio dobrany zespół solistów, a pod tym względem dyrektor Opéra de Marseille Maurice Xiberras dobrze wypełnił swoje zadanie zapraszając artystów, którzy swobodnie się w Verdiowskim stylu czują i tym samym dostarczają słuchaczom wielu niezapomnianych wrażeń. Na pierwszym miejscu wypada wymienić obdarzonego świetnie brzmiącym basem Askara Abdrazakova (zastępującego chorego Giacomo Priestię) skutecznie pokazującego, że wbrew pozorom Attyla jest najbardziej pozytywnym i najbardziej ludzkim bohaterem tej opery, albowiem wszystkie popełnione przezeń zbrodnie i chęć podbijania obcych krajów zostają ostatecznie rozgrzeszone jego współczującą wspaniałomyślnością, za którą zresztą przyjdzie mu zapłacić najwyższą cenę życia.


 

Pięknie się też prezentuje Vittorio Vitelli, śpiewający wzorowo prowadzonym barytonem posiadającą symboliczne znaczenie rolę rzymskiego wysłannika Ezzio, a także z powodzeniem kreujący postać zakochanego Foresto Giuseppe Gipali, elektryzujący niepospolitą urodą emocjonalnie nasyconego tenora. Ponadto gorące brawa poruszonej publiczności skierowane są do wiarygodnego w partii Uldino Bruno Comparettiego, do dającego małą próbkę swego talentu Erica Martin-Bonneta w drugoplanowej roli Papieża Leona i w szczególny sposób do pracującego na codzień pod kierunkiem Pierre'a Lodice'a operowego chóru, sprawiającego dużą satysfakcję nieprzeciętną muzykalnością. Pewne rozczarowanie przynosi niestety występ Sylvie Valayre, obsadzonej w ważnej z każdego punktu widzenia partii Odabelli. Już jej słynna aria z początku pierwszego aktu, w której waleczna córa wodza Akwilei przywołuje pamięć swego ojca i uważanego za zmarłego narzeczonego, zatraca na skutek poważnych wokalnych problemów swój intensywnie poetycki klimat. I choć w miarę upływu czasu sopran Valayre zyskuje nieco na mocy wolumenu, to coraz częściej się pojawiające wpadki emisyjne i sztuczność gry scenicznej nie są już w stanie nas przekonać do prawdziwości uczuć z trudem budowanej przez nią postaci.

 Image

Prowadzona doświadczoną batutą Giuliano Carelli Orchestre de l'Opéra de Marseille urzeka wspaniale rozplanowanymi planami dźwiękowymi i umiejętnością stałego podtrzymywania romantyczno-tajemniczej atmosfery dzieła Verdiego. Nastrojowy prolog, scena wschodu słońca czy pełne blasku wejście druidów to tylko niektóre z przykuwających uwagę epizodów tej ze wszech miar udanej realizacji wartej częstszego przypominania partytury.

                                                                       Leszek Bernat