Przegląd nowości

Krakowski Lord

Opublikowano: piątek, 06, maj 2011 02:00

Miotacz promieni Dobra

Prędzej bym się spodziewał, że Opera Krakowska udźwiękowi "Brata naszego Boga" niż wyprodukuje familijny spektakl muzyczny. A tymczasem na afiszu widniało jak byk: "Mały Lord". Po prostu musiałem na to pójść. Jako fan telewizyjnego spektaklu Mikołaja Grabowskiego z początku lat dziewięćdziesiątych zrealizowanego w rodzinno-przyjacielskim składzie: z Jerzym Golińskim, Krystianem Lupą, Iwona Bielską i synem reżysera Michałem. I jako średnio wyedukowany muzycznie krytyk teatralny, sprawdzający co parę lat, czy to prawda, że reżyser Janusz Szydłowski, rzeczywiście jest takim specem od scenicznych form ruchowo-śpiewanych, jak to fama głosi. Z przyjemnością oświadczam, że pogłoski odpowiadają prawdzie. 10 lat po sukcesie "Tajemniczego ogrodu" z Bagateli mamy w Krakowie kolejny familijny hit. Pamiętacie tę historię?

Image

Do mieszkającej w Nowym Jorku młodej wdowy z dzieckiem przyjeżdża angielski prawnik i oświadcza, że jej syn Cedric jest jedynym dziedzicem wielkiego rodu. Przysługuje mu tytuł lorda, w przyszłości nawet księcia, a jego dziadek zaprasza go do swego pałacu. Tylko matka jest raczej niemile widziana, bo kiedyś najmłodszy syn starego lorda poślubił ją wbrew woli ojca. Cedric przybywa do Anglii, z miejsca zdobywa serca dziadka i odmienia jego gburowate obyczaje. Przyjaciele z Nowego Jorku, którym kiedyś mały lord pomógł w biedzie teraz odwdzięczają się i demaskują fałszywą pretendentkę do tytułów i zaszczytów. Szydłowski nie chce w swoim spektaklu prostej ilustracji tezy, że Dobro zwycięża, o ile ma ku temu okazję. Raczej kładzie nacisk na wiarę, że bycia dobrym można się zawsze nauczyć.  Że Dobro może się w nas obudzić w kontakcie z dzieckiem, bo tylko ono ma dziś jeszcze siłę i dar przemieniania ludzi. Stary, zły książę idzie za małym lordem w stronę światła i miłości nie tyle zauroczony niewinnością Cedrika, co jego autentycznym zachwytem ludźmi. Dociera do niego co to znaczy absolutna akceptacja drugiego człowieka, potęga bezinteresowności uczuć i uczynków.

Image

Gdyby reżyser źle obsadził głównego bohatera cała ta konstrukcja ideowa rozsypałaby się jak domek z kart. To jasne, że małego lorda nie może grać mikrusowaty student Akademii Teatralnej. W musicalu według powieści Burnett dziecko musi być dzieckiem. Krakowski Mały Lord (Dominik Dworak) ma góra z 10 lat i śpiewa tak, jaki powinny śpiewać dzieci w jego wieku. Z prawdziwą emocją, bez strachu przed fałszem, bez nacisku na wyszkolenie techniczne. Aktorsko jest nawet lepszy niż wokalnie. Wspólnie z Andrzejem Biegunem (Książę) tworzą zafascynowaną sobą łobuzerską parę. Bezpretensjonalny, dobrze ułożony chłopiec, zaraża wesołością aktorów na scenie i nieletnią widownię. Przy ukłonach towarzyszył mu taki pisk ośmioletnich uczennic, ostatni raz słyszałem coś podobnego dekadę temu na koncercie Enrique Iglesiasa.


"Mały Lord" Szydłowskiego to tak zwany musical mniejszego kalibru, z przyzwoitym acz nie urągającym zdrowemu rozsądkowi budżetem, co widać szczególnie po dekoracjach. Dwa miejsca akcji Nowy Jork i pałac wiejski księcia płynnie przechodzą jeden w drugi dzięki obrotowym modułom. Tył sceny wypełnia ekran z projekcjami: okręt wiozący małego lorda do Anglii, ogród w rezydencji, wzburzone morze. Efektownie wypadają sceny zbiorowe - zwłaszcza tłumy arystokratów i służących tańczące i śpiewające na urodzinach lorda. Ilustracją pieśni o życiu, które drwi z nas jak klown jest wejście na scenę cyrkowego świata. Kiedy indziej tancerzy porywa charleston albo pełna zazdrości i żądzy zaszczytów popisówka Minny fałszywej spadkobierczyni fortuny księcia (Bożeny Zawiślak-Dolny w numerze "To mogłam być ja"). Michał Kutnik ma odpowiedni głos i prezencję pana Hobsa, sklepikarza z N.Y i przyjaciela Cedrica. Magdalena Walach (mama Cedrica) śpiewa dwie tkliwe kołysanki, wisi w klatce  nad sceną i pali świecę dla synka. 

Image

Ciarki poszły mi po plecach, kiedy stary książę Bieguna i młoda wdowa wykonywali wspólnie song "Wybacz mi". Starzec wyznawał swoje winy, już, już spodziewaliśmy się ckliwego pojednania a tu nie: piosenka łamie się na pół, wchodzi inne tempo - to wściekła riposta pani Errol: gdzie byłeś "dziadu", kiedy mój mąż umierał, kiedy mały Cedric był głodny, gdy nie miałam nic. Wybaczenie przyjdzie, ale żeby zapomnieć trzeba będzie czasu. Oczywiście, można by było opowiedzieć tę historię o wiele mroczniej i mniej słodko niż to zrobił Szydłowski, tylko nie bardzo jest po co. Krakowski "Mały lord" razi wszelkich sceptyków miotaczem promieni Dobra, śpiewa, że ludzie, jeśli tylko zechcą mogą odmienić siebie i świat. A przecież właśnie o to w tej opowieści chodzi.

 

Łukasz Drewniak
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

 

 

 

Image

Lord mały, przyjemność duża 

Na ogół umiem przewidzieć, kto i jak oceni spektakl w danym teatrze... Ale nieraz przeżywam i zaskoczenia; tak ostatnio przecierałem oczy ze zdumienia, czytając Łukasza Maciejewskiego w "Gazecie Krakowskiej". Łukaszu, tylu głupstw, tylu nielogiczności chyba nigdy Ci się nie zdarzyło napisać... Szkoda

Nie zasłużył "Mały lord" na tak wielką Twą nonszalancję w ocenie. Cóż, tym razem różnimy się skrajnie, no, poza zachwytem dla Marty Bizoń...

Jakże inaczej odebrałem ten wieczór w Operze Krakowskiej. Moim zdaniem zrealizowany przez Janusza Szydłowskiego "Mały lord" jest spektaklem atrakcyjnym muzycznie, aktorsko, inscenizacyjnie, spektaklem, który cudownie bawi i autentycznie wzrusza. I jest kolejnym sukcesem Janusza Szydłowskiego; reżyser raz jeszcze dowiódł, że umie poprowadzić spektakl muzyczny - nieważne czy recital, czy wieloobsadową produkcję, jak grany z niezmiennym powodzeniem w Teatrze Bagatela "Tajemniczy ogród".


Teraz przygotował inną powieść tej samej autorki, Frances Hodgson Burnett, także z muzyką, jak i w przypadku "Ogrodu", Brytyjczyka Stevena Markwicka. I co? Bawiłem się wspaniale, urzeczony muzyką, melodyjną, chwilami przebojową - czego wymaga musical, poruszały mną przeżycia bohaterów, acz, oczywiście, nie ma tu skomplikowanych głębi, ani psychologicznych zawiłości. To dydaktyczna, zanurzona w przeszłości bajka o chłopcu, który siłą swej wiary w dobroć ludzi i świata przekabaca dziadka - samotnego sknerę i okrutnika. To opowieść o świecie, którego nie ma, ale za którym chce się nieraz zatęsknić widząc dookolną ponowoczesność. Janusz Szydłowski przyjął konwencję z lekka passé. Bo też taką muzykę, stylizowaną na dawne lata, napisał Steven Markwick. Nie odkrywczą, wcale nie nowoczesną, ale wtopioną w tradycję gatunku. Za to miłą dla ucha, w czym bez wątpienia mają udział i aranżer Seb Bernatowicz, i prowadzący orkiestrę Sebastian Perłowski (radośnie wtórujący wykonawcom songów).

Image

Właśnie aura bezpretensjonalności i szczerej radości otaczała mnie od pierwszych chwil, w czym wielka zasługa fantastycznego Dominika Dworaka w roli tytułowej (a jego zmiennik, jak słyszę, jest równie świetny). I jest to bez wątpienia sukcesem reżysera, który raz jeszcze dowiódł, że potrafi dostrzec utalentowane dzieci i pracować z nimi tak, by wydobyć z nich wszelkie potrzebne do roli atuty. A, powiedzmy wprost, bez tak udanej roli tytułowej spektakl by się rozsypał. Andrzej Biegun jako książę idealnie zestraja się z wnukiem, mały stopniowo rozbraja jego oschłość wobec świata, wręcz czyni go dobrym człowiekiem. Świetnym pomysłem było też zaangażowanie aktorów dramatycznych, m.in. Magdaleny Walach, aktorki znanej reżyserowi z "Tajemniczego ogrodu", wnoszącej urodę, liryzm i ładny śpiew, jak i Marty Bizoń. Cóż za temperament, cóż za wyrazistość! Ale też rola oszustki i prostaczki zamierzającej wkraść się na arystokratyczne salony, daje pole do prawdziwego popisu.

Image

Do tego wielkiej urody piosenki Rafała Dziwisza, ileś zgrabnych scen zbiorowych, estetyczna scenografia, ładne kostiumy. Słowem - musical.

Tylko pogratulować Januszowi Szydłowskiemu, że doprowadził do tej premiery - światowej, bo to on namówił do pracy kompozytora, zarazem autora libretta, jak i dyrektorowi Opery Bogusławowi Nowakowi, że podjął ten niemały trud i ryzyko. Opłacało się bez wątpienia. Długotrwała owacja, zakończona powstaniem, na premierze, szaleńczy entuzjazm młodych widzów na którymś z kolejnych spektakli, brak biletów na dalsze przedstawienia. Oto ma Opera prawdziwy hit i pewnie będzie go grała przez lata. Bo bez względu na gusty co niektórych piszących właśnie taki musical - dla wszystkich pokoleń, wyzwalający uśmiech i najszczersze wzruszenie, sprawnie przy tym zrealizowany, przywraca wiarę w teatr jako miejsce, gdzie wszystko jest możliwe - w teatr, który ucieka od nielitościwie panującej nam rzeczywistości. I od ponowoczesnych krytyków też.

                                                                     Wacław Krupiński